Obserwowałem uważnie Adama - mimo że już w odległości trzech metrów widziałem podwójnie - jak jego postać kręciła się po środku pokoju, by improwizować coś na wzór tańca. Przymglonym wzrokiem spojrzałem w stronę Patryka. Oboje pamiętaliśmy o naszym zakładzie i szliśmy w zaparte.
- Wódka nam się skończyła... - wymamrotał pod swoim już czerwonym nosem. Westchnąłem cicho.
- To chodźmy po kolejną. - zaproponowałem mało wyraźnym głosem. Rozejrzałem się jeszcze za Marcinem. Brunet stał przy parapecie, a w zasadzie opierał się o niego prawie całym ciałem, w dłoni paląc papierosa. Wstałem nieco chwiejnie i podszedłem do niego, czując nadrzędną potrzebę poinformowania go o tym, że będę zmuszony do pójścia po wódkę. Położyłem dłoń na jego głowie i przeczesałem włosy, na co ten lekko się wzdrygnął.
- Źle się czujesz? - spytałem, zdejmując dłoń z jego głowy. Brunet wyprostował się i spojrzał na mnie zamglonym spojrzeniem.
- Trochę... - mruknął, po czym zaciągnął się dymem z papierosa. Niezbyt precyzyjnie zabrałem mu fajkę.
- I dlatego jarasz? - spytałem niemrawo, po czym sam wziąłem bucha.
- Wyjebane w to. - wzruszył ramionami. Nie dopalając więcej papierosa, wyrzuciłem go przez okno. - Wiesz, że mam jeszcze du... Ach, w sumie zostały mi tylko trzy. - rzekł, kiedy sprawdził stan papierosów w paczce. - No trudno. Nie rób tego więcej. - dodał tylko, spoglądając we mnie intensywnie. To chyba byłby ten moment, kiedy moglibyśmy się pocałować, gdyby nie fakt, że za nami znajdowała się garstka ludzi. Niby nie zwracali na nas większej uwagi, ale przelizanie się dwóch chłopaków na imprezie godnych ludzi z zadupia to istna sensacja.
- Idę po wódkę... - mruknąłem po chwili, przypominając sobie, po co do niego podszedłem.
- Aha... Nie starczy ci? - spytał luźno, wyciągając kolejną fajkę i ją odpalając. Ja natomiast ciężko westchnąłem, myśląc sobie, że bywał naprawdę uparty. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Marcin nachylił się, przybliżając nieco twarz do mojej. - Chciałem, byś nie był spity jak reszta i byśmy później mieli trochę czasu dla siebie jak już wszyscy pójdą spać. - usłyszałem te ciche słowa, które natychmiast sprawiły, że na moment wytrzeźwiałem.
- Kurwa... - mruknąłem pod nosem. - Nie spiję się, zobaczysz. - zapewniłem go niewyraźnym głosem, ale gdy zauważyłem jego minę, to doszedłem do wniosku, że mi nie uwierzył. - Zobaczysz. - powtórzyłem, kiedy nagle przy uchu usłyszałem czyiś głos.
- Co to za dzikie romanse?! - krzyknął tuż przy nas pojawiający się znikąd Patryk, który był już ubrany. - Żołnierzu, nie jesteście gotowi na sekretną misję?
- Już, już idę... - odpowiedziałem i zacząłem iść w stronę małego przedpokoju, by się ubrać. Nie wiedzieliśmy, która była godzina, ani też czy pobliski sklep wciąż był otwarty. Były pewne priorytety. Mój pijacki umysł stwierdził, że miałem mocną głowę i że będę w stanie wygrać zakład, jak i wrócić do Marcina wciąż nie do końca spity i po prostu nacieszyć się chwilą. Cichy głos rozsądku oczywiście cały czas szeptał mi w głowie, jak to się mogło skończyć, ale alkohol jak zwykle pięknie tłumił te myśli. Dzięki niemu znajdowały się w niemal innej przestrzeni wszechświata, a ja miałem świadomość o ich istnieniu, ale były mi zupełnie obojętne.
Noc była piękna. Znaczy, przypuszczałem, że musiała być piękna, bo gwiazdy świeciły swoim bladym światłem podwójnie. Kiedy brałem do ust trochę świeżego powietrza, na języku wciąż pozostawał posmak wódki i papierosa, więc nikle szło skorzystać ze świeżości.
- Muszę zapalić. - odezwał się Patryk. - Masz coś przy sobie?
Zacząłem grzebać po kieszeniach. Na szczęście znalazła się jedna, niesamowicie pognieciona. Podałem ją koledze.
- Cóż, dobra i ta. - mruknąłem, czekając aż odpali i przyjdzie kolej na mnie. Oboje szliśmy chwiejnie, ale w miarę szybko. Sklep niestety był już zamknięty. - To niemożliwe. - wymamrotałem rozpaczliwie, po czym rozpocząłem dobijanie się do drzwi budynku, a hałas zagłuszył nocną ciszę. Patryk szybko mnie chwycił za ramiona.
- Co ty pojebany jesteś?! - wydarł się dość głośno, odciągając mnie od drzwi.
- Co, tak głośno?
- No.
- A co z wódką?
- Z dupy wyciągniesz wódkę? Bo sklep zamknięty, to wracamy. Na chuj drążyć temat.
- Spokojnie, stary. - uniosłem ręce w geście poddania się. - Przecież się nic nie dzieje.
- No. - wzruszył ramionami. Staliśmy przez dłuższą chwilę na chodniku, otoczeni ciszą i spokojem. Padało na nas mdłe światło latarni i powoli sięgało nas zimno, mimo wcześniejszego rozgrzewania się alkoholem. W powietrzu wisiało dziwne poirytowanie Patryka, natomiast moim obecnym zadaniem było po prostu stać. - A chuj, weź no stuknij tam jeszcze raz. - powiedział pewny siebie po dłuższej chwili jego wewnętrznego dramatu, przy tym przerywając ciszę, a ja niemal automatycznie znów zacząłem otwartą dłonią uderzać w drzwi. Na ulicy, oprócz naszego dobijania się do sklepu, dało się słyszeć coraz głośniejsze krzyki jakichś ludzi, ale zignorowaliśmy ten fakt. Nie poddawałem się, mimo iż oboje wiedzieliśmy, że to nie miało sensu.
- Ej, panowie, szukacie problemów? - usłyszeliśmy zadane pytanie niezbyt sympatycznym tonem ze strony jednego z grupki młodych facetów, która się tutaj napatoczyła. Odwróciłem się w ich stronę.
- Nie, nie... - odparł zaraz kolega. - My tylko tutaj kulturalnie za wódką przyszliśmy. - włączył mu się tryb dyplomaty, a ja mu tylko przytaknąłem, bo gdzieś w głowie odezwał się znów ten rozsądek.
- Panowie nie stąd, prawda? - spytał się drugi, kiedy pozostała trójka lustrowała nas wzrokiem. Chudy ja i niski Patryk, przeciętni przedstawiciele przeciętnych facetów. Grupka natomiast była przywdziana w dresy.
- No nie... - przyznałem cicho, na co Patryk rzucił mi szybkie spojrzenie.
- My z miasta obok, często odwiedzamy te tereny.
- No ale nie jesteście stąd. - podkreślił jeden z nich. - Macie wizy?
Zmarszczyłem brwi.
- Wizy? Co?
- Jajco kurwa. Bez wizy tutaj nie można od tak sobie chodzić. Panowie są nie stąd. - wyszczerzył się zakapturzony młody mężczyzna. Zrozumiałem w tym momencie, że to była elita strzegąca tutejszego prawa dżungli na miarę służb specjalnych. Widząc po tym, jak podciągnęli rękawy, nie wiedziałem natomiast czy uciekać jak tchórz czy nastawić grzecznie policzek. Ich czterech, nas dwóch. Szanse znikome.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz