Rozdział 14.1

Przyszłość Marcina?

Droga powrotna, która już miała być tą najprawdziwszą drogą powrotną w porównaniu do moim poprzednich powrotów, była znów pełna wątpliwości. Emocje, które mną szargały, nie pozwalały mi na rozsądne myślenie, a strach przed tym, co może nadejść, zwyczajnie mnie pochłaniał. Nie chciałem tam wracać, ale właśnie chyba coś chciałem komuś udowodnić, tylko... Komu? I co?
Był to ułamek sekundy, niemal jak za mrugnięciem oka, stałem już przed bramą mojego domu. Otworzyłem ją, przełykając głośno ślinę, i ruszyłem w stronę drzwi. W strachu wzrokowo zwracałem uwagę na każdy szczegół tego dnia; pogoda, kolory, mój chód, kiedy się zbliżałem do wejścia, moja dłoń, kiedy wkładałem klucz do zamka, ale okazało się, że nie chce do końca wejść. Otworzenie drzwi było niemożliwe. ~ Zostawił klucz w zamku od tamtej strony ~ zagryzłem policzki od wewnątrz i zapukałem.
Wkrótce otworzył mi ojciec, a ja natychmiast uciekłem od niego wzrokiem, czując, jak przewraca mi się żołądek.
- Wejdź. - odkaszlnął i powiedział po jakiejś chwili, przepuszczając mnie w progu. - Dzwonił twój kolega... Adrian... Tak? Myślałem, że zostaniesz dłużej jednak...
Rozbierałem się, wciąż nie spoglądając w stronę starszego. Nie było to dla mnie zaskoczeniem, że zachowywał się normalnie. To było "nasze" rozwiązanie problemów. Cichy głos w mojej głowie podpowiedział, żeby nie robić żadnej afery, póki ten zamierzał być dla mnie miły i po prostu z tego korzystać. Żeby po prostu nie zaczynać tematu, by nie pogarszać sytuacji i mieć święty spokój.
- Jadłeś coś?
- Nie.
- No to idź coś zjeść. - rzucił od tak, a ja na chwilę zerknąłem na niego, po czym skierowałem się do kuchni, która była na parterze tuż przy przedpokoju. Zrobiłem sobie na szybko trzy kromki z serem. Już miałem się kierować do swojego pokoju, kiedy usłyszałem głos ojca z salonu.
- Marcin?!
Wychyliłem się zza ściany i spojrzałem na niego z obojętną miną. W myślach błagałem, by to nie było nic ważnego i bym mógł spokojnie stąd pójść do swojego azylu.
- Chodź tu, porozmawiajmy.
Serce zaczęło bić szybciej. Przez chwilę stałem jak wryty, ale w końcu wszedłem do pokoju, trzymając w ręku talerz z kromkami chleba. Będąc w jego towarzystwie automatycznie czułem się jak zaszczuty piesek.
- Usiądź.
Usiadłem. Naprzeciw. Na krześle. Nie blisko niego.
- Marcin... - zaczął niepewnie, nachylając się. - Dobrze wiesz, że cię kocham jak ojciec syna.
Spojrzał na mnie, jakby czegoś oczekiwał, ja natomiast milczałem, ledwie zmuszając się do kontaktu wzrokowego.
- Dobrze wiesz, że jestem zestresowany i czasem popycham się do rzeczy, które nie są odpowiednie, ale chcę, żebyś wiedział, że ja cię kocham.
Wciąż milczałem, robiąc się na twarzy jeszcze bardziej wyprany z emocji. Kątem oka zauważyłem, jak zaciska dłoń.
- Nie chciałbym twojej krzywdy. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Przepraszam cię. - jego oczy się zaszkliły. Jedyny moment tej rozmowy, który sprawił, że spoglądałem na niego z większym zainteresowaniem i współczuciem, odrzucając na bok jednocześnie wszystkie świństwa, które mi dotychczas robił. Widziałem jak on zasłania oczy dłonią i opuścił głowę.
- Tato, nie płacz. - nie wiedziałem co zrobić.
- Kochasz swojego ojca, Marcin?
- ... Tak.
- Nigdy nie będziesz przeciwko mnie?
- ... Nigdy nie będę przeciwko tobie, tato. Ty jedyny mi pozostałeś.
- Jeszcze raz cię przepraszam...
- Nie musisz, wybaczyłem już tobie. - patrzyłem na niego ze współczuciem i z litością. Głos, mówiący, że w tych relacjach to ja byłem ofiarą, zniknął.
- Więc nie skrzywdź swojego ojca, ani nigdy go nie zawiedź, dobrze? - opuścił rękę i spojrzał na mnie załzawionymi oczami. Pokiwałem potakująco głową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz