Rozdział 36

Odłożyłem telefon na bok, kiedy tylko rozłączyłem rozmowę z Łukaszem. Tego dnia byłem osowiały jak nigdy. Może to i lepiej, że ma do mnie przyjść. Sam ten fakt wymusił na mnie dojście do ładu. Odkąd przyjechałem, nie robiłem nic innego, oprócz leżenia na kanapie i patrzenia się w biały sufit lub telewizor, a przecież nie było w tym najmniejszego sensu. W mojej głowie automatycznie odtwarzały się wspomnienia z przedwczorajszej imprezy i za każdym razem łapał mnie dziwny ścisk w żołądku, uświadamiający mi, jak bardzo moje postępowanie było głupie. Ja cały byłem głupi. Dotknąłem skóry na policzku, przypominając sobie o mojej nieco obitej twarzy. Może to dobrze, że mi się dostało. W końcu pewne rzeczy stały się dla mnie klarowne. Musiałem być naprawdę głupi, skoro dopiero pięść przemówiła do mojego tępego łba. Nie zadręczając się dłużej aż tak bardzo, wstałem z kanapy i przeczesałem nieelegancko włosy, pozostawiając na nich jeszcze większy nieład.
- Ale jestem chujowy. - mruknąłem do siebie, kiedy przelotnie zerknąłem na swoje odbicie w lustrze, które stało w przedpokoju w drodze do kuchni. ~ Dopiero teraz to zauważyłeś? ~ odezwało się złośliwe alter ego. W międzyczasie postawiłem wodę w czajniku, żeby zrobić sobie kawę, ale też być może dla Łukasza, który tu wkrótce przyjdzie. Moje myśli zaczęły krążyć wokół Łukasza, który rzekomo miał ważną sprawę i brzmiał przez telefon... Inaczej. Nie byłem w stanie określić. Tak zazwyczaj brzmiał człowiek zdesperowany.

Wkrótce usłyszałem pukanie do drzwi. Podszedłem, by je otworzyć. W progu stał Łukasz, który zaciskał swoją dłoń na rękawie od kurtki. Jego twarz była mizerna, blada, a oczy podkrążone. Ogólnie wyglądał jak siedem nieszczęść.
- Stary, wyglądasz jakbyś wyzionął ducha... - skomentowałem, odchodząc lekko na bok, by wszedł. Ten przemilczał, spoglądając na mnie lekko skruszony. W końcu jednak postanowił wejść do środka - Mów. - rzuciłem, kiedy już zamknąłem drzwi. Akurat woda się zagotowała. - Chcesz kawy? - spytałem markotnym tonem, bo taki zresztą dzisiaj byłem - markotny, powolny i osowiały.
- Nie, dzięki. - odpowiedział krótko i odkaszlnął, przechodząc od razu do sedna. - Wiesz, kto załatwia czyste a nie poleciałby w chuja?
- Co? - uniosłem brew.
- Pytam o zioło. Czy znasz kogoś, kto ma czyste zioło, ale nie poleciałby w chuja?
Zamrugałem parę razy, a potem wypuściłem powietrze.
- Yyy... Czekaj, chyba... Ale czekaj, co się dzieje? - splątałem się, nie wiedząc kompletnie, o co chodziło. Pytanie ze strony Łukasza zostało zadane znienacka, a mój mózg zdawał się być dzisiaj na to zbyt wolny. - Zioło? To jest ta poważna sprawa? - w ton mojego głosu wdarła się nuta ironii. Łukasz zmarszczył brwi.
- Nie wiesz o co chodzi, więc nie komentuj. - warknął i usiadł, odwracając ode mnie wzrok. Miałem wrażenie, że jego oczy zrobiły się szklane, a jego usta przez moment drżały, jakby chciał coś powiedzieć.
- To mi wytłumacz. - odpowiedziałem już łagodniej i westchnąłem cicho. Usiadłem na przeciw niego. Łukasz nie wiedział co zrobić ze swoimi rękami, dlatego splótł dłonie i zaczął bawić się swoim kciukami.
- Dobra, słuchaj... - urwał na moment, odchrząkując i nachylił się nieco w przód. - Potrzebuję zaufane źródło, z którego będę czerpał skuny.
- Ale dlaczego? Proszę, nie każ mi ciągnąć cię za język...
Na moment milczał, a jego wzrok błądził po ścianach salonu.
- Moja matka jest poważnie chora. - wydusił w końcu z siebie po nieco dłuższej chwili zbierania się w sobie. - Rak mózgu.
Otworzyłem szerzej oczy, słysząc taką zbijającą z nóg informację. Łukasz był na skraju wytrzymania, a ja nie wiedziałem co powiedzieć, ani co zrobić.
- Musiałbym pomyśleć... - powiedziałem po dłuższej chwili z lekkim załamaniem, kiedy empatycznie zacząłem rozmyślać nad tym, jak on musiał się czuć. Znowu podrapałem się po głowie. Atmosfera, jaka tutaj zapadła, była uciążliwa. Dzisiaj nie był dzień do przyjmowania takich wiadomości, ani też do myślenia nad ważnymi sprawami. Wypuściłem powietrze z ust, a wzrok zatopiłem we ścianę za Łukaszem.
- Jak to jest... - usłyszałem jego cichy głos, który przerwał tę ciszę, kiedy już miałem podnieść się z krzesła. Spojrzałem w jego kierunku. - Jak to jest, że musiało się to nam przytrafić. W sensie, mnie i matce.
- Nie mów, że ty od razu wszystko spisujesz na straty. - odezwałem się po chwili, obserwując jego zachowanie uważnie.
- Ona jest jedyną osobą, która mi została.
- Wiem, ale zachowujesz się tak, jakbyś spisał ją na straty. Przecież... chyba jest sposób, tak? - spytałem niepewnie, na co Łukasz pokiwał głową potwierdzająco.
 -Najtańszy i najskuteczniejszy sposób, ale jednocześnie nielegalny. - mruknął jakby w zamyśleniu.
- Zaufane źródło... - powtórzyłem cicho pod nosem, powracając do wcześniejszego tematu. - Chcesz ją leczyć marihuaną?
- Tak, dokładnie.
- Brzmi to dość... Nie wiem.
- Czytałem o niej. THC zabija komórki rakowe. - mówił nieco nakręcony, z wielką wiarą w swój plan.
- Ja... Nie byłbym do tego taki przekonany. - mój wzrok powędrował w stronę okna.
- Co?
- Nie koloryzujesz tego? To przecież narkotyk. - mruknąłem niepewnie, zerkając znów w jego stronę. Łukasz zacisnął pięści.
- Jestem prostym człowiekiem, ale trochę wiedzy mam i wiem, że jest niewiele gorsza niż kofeina, która jest w zjebanej kawie, którą codziennie pijesz. - odwarknął. - Fakt pozostanie faktem, że leczy.
- Gdyby była taka wspaniała, to byłaby zalegalizowana, nie sądzisz?
- Adam, czekaj, odsuńmy ten temat na bok, bo to zahacza o inne zbędne teraz tematy. - machnął ręką ze zrezygnowaniem. -  Chcę. Wyleczyć. Moją. Mamę.  - powtórzył przez zaciśnięte zęby.
- Przepraszam, kiepsko mi idzie myślenie odkąd... - urwałem, kiedy do głowy znowu wepchały się niechciane myśli o imprezie na domkach i potrząsłem głową. - Nieważne. - mruknąłem. - Zaraz wrócę. Idę po moją zjebaną kawę. - rzuciłem zupełnie nieświadomą aluzją do poprzednich słów Łukasza i nie patrząc na to, czy go to rozjuszyło, skierowałem się do kuchni, by wziąć kawę. Niedługo potem wróciłem i usiadłem w tym samym miejscu co przedtem. Oparłem łokieć o stół, czując duże zmęczenie. - Dobra, ale jak ty zamierzasz jej to podawać? - zapytałem w końcu, przecierając twarz dłońmi. - Przecież zorientuje się, że to nie papierosy... Z drugiej strony, mocno się zawiedzie jeśli w pierwszym odruchu pomyśli, że to są papierosy. Wtedy co jej powiesz? "Spokojnie to tylko marihuana"? - prychnąłem pod nosem.
- Nie pomagasz... - mruknął ze zrezygnowaniem.
- Na pewno uważasz to wyjście za rozsądniejsze?
- Tak. - odpowiedział głośno i wyraźnie, będąc rzeczywiście pewien tego, co mówił. Ewentualnie wciąż działał pod wpływem emocji.
- Dalej sobie nie wyobrażam tego, jak ją przekonujesz... - pokręciłem głową. Łukasz zdawał się być przez chwilę w zadumie.
- Coś się wymyśli. - znów odparł pewnym siebie tonem głosu.

Od tego momentu zapadła długa i pochłaniająca cisza. Burza mózgów zawisła w powietrzu. Tik, tak, tik, tak... Ścienny zegar był irytująco głośny. Było słychać nawet nasze oddechy. To było w pewien sposób przytłaczające. Co jakiś czas niepewnie zerkałem w stronę Łukasza, który był pogrążony mocno w zadumie. Ostrożnie wziąłem łyżeczkę do dłoni i zacząłem mieszać kawę, uważając, by przypadkiem nie obić jej o brzegi.
- Jedzenie! - rzuciłem nagle i wyprostowałem się nagle - Marihuana w żarciu, przecież to proste.
Łukasz spojrzał na mnie z błyskiem w oczach, po czym pokiwał głową na znak zgody.
- No tak... - mruknął sam do siebie i zaraz się zamyślił na moment.
- A co do źródła... Może znam kogoś. - mruknąłem, kiedy sobie przypomniałem. - Znamy się od podstawówki, ale w gimnazjum nasz kontakt się trochę zmniejszył... W każdym razie słyszałem, że dilluje. Nie wiem jak teraz, ale kiedyś był uczciwy, ale to wiesz, dziecinne wartości i te sprawy.
- Hm... - mruknął w zadumie Łukasz. - Zdaje się, że nie mam wyjścia i przejdę się do niego. Adres? - spytał, na co ja, wedle życzenia, podałem mu adres.
- Czasem od niego biorę. Znaczy, rzadko... Nigdy nie miały gorzkiego posmaku, ani nic z tych rzeczy. Skuny mózgotrzepami też nie były, miało się po nich całkowity spokój. Może cię nie oszuka.
- Dzięki, naprawdę. Wielkie dzięki. - wstał i zerwał się do wyjścia. Ja podążyłem za nim, stoją w progu.
- Ty... - urwałem, przeczesując włosy. - Ty nigdy się nie poddawałeś, co? - rzuciłem, nie wiedząc do końca czemu. Odwróciłem od niego wzrok. Ten spojrzał na mnie pytająco. - Chodzi mi o to, że w tobie zawsze był duch walki, bez względu na okoliczności. - uśmiechnąłem się kącikiem ust.
- Nie mów mi, że się teraz nade mną rozczulasz. - zdobył się na prychnięcie w tej sytuacji. Nie było to jednak negatywne. Zaraz potem znów spoważniał. - Tylko nie myśl sobie, że w każdej walce wygrywałem. - dodał, łapiąc na klamkę, ale jeszcze nie wychodził. - Dlatego tym razem nie chcę przegrać. - dokończył. Znów zapadła dziwna cisza. - Zwijam.
Otrząsnąłem się z tego dziwnego stanu. No może nie do końca. Podszedłem do niego i przytuliliśmy się do siebie, klepiąc się po plecach, tak po bratersku, jak dawniej.
- Trzymaj się, stary. - powiedziałem, po czym odsunąłem się od niego.
- Dzięki. - skinął do mnie głową na tak, po czym wyszedł. Zamknąłem za nim drzwi. Skierowałem się do salonu, gdzie usiadłem z powrotem na krześle, móc spokojnie dopić kawę. Mimo wszystko moje myśli zaczęły krążyć wokół Łukasza, ale również tego, co się stało na klasowej wycieczce i tak na przemian. Złapałem się za głowę. Chyba naprawdę byłem głupi. Przez zwykłe i chwilowe zbliżenie z Łukaszem, byłem w stanie pomyśleć o czymś, o czym kumpel o kumplu nie powinien... Pokręciłem głową na znak, żeby się otrząsnąć.
Ale myśli nie ustawały.

Tak naprawdę zastanawiałem się również, czy Łukasz zapomniał o tym, co się działo w domkach. Zacząłem analizować jego zachowanie. Choć pochopne byłoby go nazwać człowiekiem nietolerancyjnym, w pewnych kwestiach nie wydawał się taki być. Może tym razem zapomniał? Koniec końców - nie odepchnął mnie. Może to szukanie dziury w całym, ale po prostu zżerała mnie ciekawość. A może sam miał coś na sumieniu? Może sam czuje chociaż minimalny pociąg do facetów...
- Idiota. - skomentowałem siebie na głos, dopijając kawę do końca. - No po prostu zdesperowany debil jestem! - dodałem, po czym położyłem się na kanapie i włączyłem telewizję. Zdawało się, że minie trochę czasu, zanim będę zdolny do ogarnięcia się. Zbliżały się egzaminy, ale naukę można zawsze było przełożyć na jutro. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz