Rozdział 43

Adam

 ~ Miejscowe Kryminalne Zagadki. ~ prychnąłem, czytając lokalną gazetę. Choć dziwnie mi się patrzyło na Adriana w szkole, nie wierzyłem do końca w to, co tam pisali.
- Hej, Adrian... - rzuciłem w jego stronę, kiedy tylko pojawił się na korytarzu. Nad nim roztaczała się atmosfera mordu oraz klątwa plotek tego miasta. Nieważne, jak bardzo bym chciał, wstydziłem się do niego podejść, ale był jeden powód, dla którego to zrobiłem. - Z Marcinem wszystko w porządku? - spytałem, błądząc wzrokiem po korytarzu.
- Dochodzi do siebie. - odpowiedział krótko i niechętnie. - Wyszedł ze szpitala.
- Ah, dzięki. - mruknąłem, po czym odwróciłem się, chcąc odejść, jednak coś mnie złapało za ramię i zatrzymało.
- Adam... - zaczął niepewnie, luzując swój uścisk. - To nie ja mu to zrobiłem.
- Wiem. - odparłem pewnym siebie tonem, utrzymując z nim kontakt wzrokowy. - Wiem, stary. Inaczej bym do ciebie nie podchodził. - przyznałem szczerze. - Sory, muszę iść... Przepisać zadanie. - wykręciłem się żałośnie, po czym odsunąłem się od niego. Niezależnie od tego czy mu wierzyłem, nie chciałem z nim dłużej rozmawiać.

Zresztą, za Adrianem zauważyłem w tłumie idącego Łukasza. Unikanie go całkiem dobrze mi szło i nie chciałem tego schrzanić. Minęły ze dwa tygodnie jak to robiłem. Może byłem żałosny, ale tak było najlepiej. Czterech pedałów w jednej klasie to dziwny zbieg okoliczności. Łukasz zdecydowanie zawsze był heteroseksualny, nieważne jak bardzo ta pieprzona nadzieja podpowiadała mi coś innego. Tak, w głębi duszy cicho pragnąłem, by jednak ten zjarany idiota coś zrobił w tym kierunku, nawet jeśli to ja, całkiem sprzecznie z samym sobą, ignorowałem go. Mogłem sobie pogratulować głupoty, ale zdecydowanie wolałem odsunąć w końcu od siebie te wszystkie miłosne żale i zająć się znów nauką.
Była długa przerwa. Czując, że muszę pójść za potrzebą, skierowałem się w stronę toalety. Nie zauważyłem, ani nie usłyszałem, że do pomieszczenia wlazł jakiś inny chłopak. Szybko się odlałem i podszedłem do zlewu, by umyć ręce.
- Pamiętasz te dawne czasy, jak oboje bawiliśmy się na podwórku przy trzepaku w rycerzy Jedi? - usłyszałem za sobą głos. Odwróciłem się gwałtownie i wlepiłem zdziwiony wzrok w Łukasza. - Chcąc przede mną się uchronić, wspiąłeś się na trzepak, ale postanowiłeś być akrobatą i zawiesiłeś się jedną nogą, ale tylko na chwilę, bo zaraz zleciałeś uderzając czołem prosto o beton. - kontynuował, a ja nie rozumiałem, co tu robił, czemu to mówił i co też do końca mówił. - Byłem przy tobie. - podsumował. - A pamiętasz jak w gimnazjum banda trzecioklasistów chciała ci wpierdolić, kiedy byliśmy w pierwszej klasie? Stanąłem w twojej obronie. Fakt faktem, oboje dostaliśmy po ryju, ale byłem przy tobie. Albo jak podczas imprezy znów chciał ktoś ci najebać - byłem przy tobie. Albo te przypałowe czasy, kiedy na imprezach rzygałeś dalej niż widziałeś - byłem przy tobie.
- Nie wiem do czego zmierzasz... - mruknąłem, unosząc brew. Zgrywałem idiotę. - Ale łazienka to nie jest najlepsze miejsce wyznań. - rzuciłem nieco kąśliwie, chcąc wyjść, przy okazji słysząc dzwonek. Niestety Łukasz mnie zablokował, a na jego twarzy malowała się złość.
- Byłem za każdym razem przy tobie, dopóki ty sobie nie znalazłeś na moment lepszych kumpli, a ty po takim czasie wypierdalasz do mnie z tekstem, że nic nie rozumiem i że ciągle latam zjarany. - warknął, starając się być przy tym cicho, by nikt nie słyszał. - Tak, latam ciągle zjarany, bo moja przyszłość wisi na włosku. Do czego ty byś uciekł, gdybyś się dowiedział, że twoja matka jest chora na raka? Tak, latam ciągle zjarany, od ostatnich dwóch tygodni latam w szczególności za tobą, żebyśmy w końcu porozmawiali. - skończył swój monolog, a ja osłupiałem. Łukasz po chwili zaczął bawić się materiałem od bluzy, a na jego twarzy malowała się wątpliwość.
- Przepraszam. - odezwałem się w końcu, kiedy już łapał za klamkę i miał zamiar wyjść. Westchnąłem cicho.
- Chciałem mieć wsparcie. Kiedy pojawiłeś się ty znowu, na chwilę, i zacząłeś wypierać zioło na drugie miejsce, ty po prostu odjebałeś coś i sobie poszedłeś. Bum! Sprawy nie ma. "Zapomnij o tym". - zaczął gestykulować teatralnie, ale po chwili się uspokoił. - Widzisz, trochę mnie to wszystko przerasta. - dokończył, kierując na mnie swój zmęczony wzrok i zdobywając się na wymuszony, delikatny i smutny uśmiech. - Dlatego tak wybuchłem, sory... - pokręcił głową. - W każdym razie, jak już wyrzuciłem to z siebie, to z łatwością się pogodzę z tym, że znowu sobie pójdziesz.
Zerknąłem krótko w stronę drzwi, upewniając się, że były zamknięte. Na korytarzu teraz panowała cisza. Zastanawiałem się przez chwilę, dlaczego on to wszystko mówił. Dlaczego latał za mną - kumplem, który go pocałował. Czy on to w ogóle brał pod uwagę? Tym razem to ja go zatrzymałem, kiedy chciał już pójść. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, a ja po chwili wahania, przycisnąłem go do ściany, łapiąc go za materiał bluzy.
- Czy ty zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, że jestem gejem?
Zadałem bezpośrednie pytanie tonem niezbyt przyjemnym, zakładając, że tym właśnie go spłoszę. Łukasz po dłuższym momencie pokiwał głową potakująco. Zmarszczyłem brwi i przyciągnąłem go do siebie, przyciskając swoje usta do jego. Spodziewałem się przywalenia w twarz. Albo może odepchnięcia. Wyzwania od debili, bo się jednak rozpędziłem.
 A tymczasem nie poczułem żadnego oporu. Wręcz przeciwnie. Łukasz ostrożnie położył dłoń na moim karku i przycisnął do siebie, idąc z impulsem. Zaczął nadawać tempo, któremu uległem. Wprawił nasze języki w taniec, pogłębiając ten pocałunek.
- Czekaj... - oderwałem się od niego niespodziewanie, kiedy nagle otrzeźwiałem. - Co ty...
- Nie wiem... - odparł, będąc lekko czerwony na twarzy. Ja też z pewnością byłem. - Trochę zajęło mi to czasu, zanim zrozumiałem, że od zawsze lubiłem ciebie i stawiałem na pierwszym miejscu. - dodał o wiele ciszej.
- Eksperymentujesz. - stwierdziłem, nie wiedząc czy byłem w jakimś stopniu uszczęśliwiony, czy też zawiedziony. Nie miałem pewności, że jego uczucia były prawdziwe, bo mogły być złudne.
- Nie! - krzyknął, ale zaraz potem się poprawił - Nie... - odkaszlnął. - Nigdy nic nie czułem do facetów, ale do lasek też nie... Może faktycznie jestem emocjonalnym tumanem. - zaśmiał się nerwowo. - Prawie dwadzieścia lat na karku, a ja nigdy nie miałem dziewczyny. - prychnął. - Nie wydaje ci się to dziwne? Bo mnie tak. - przyznał. Z korytarza rozległy się czyjeś kroki.
- Toaleta to nie jest najlepsze miejsce wyznań. - powiedziałem nagle, zaczynając się cicho śmiać.
- Cicho. - rzucił szeptem w moją stronę, nasłuchując. Kroki się zbliżały, ale zaraz oddaliły, wchodząc do toalety obok. Łukasz odetchnął z ulgą, a następnie spojrzał na mnie. Nagle oboje zaczęliśmy się śmiać, próbując oczywiście go zdusić.
- Nie unikaj mnie już więcej. - spoważniał nagle, ja również. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, potem skinąłem głową. - I przyjdź dzisiaj do mnie. - dodał z lekkim uśmiechem.
- Ale... Musze się u--
- Nie pierdol, tylko masz wpaść.


----------------------------------------------------------------------
Adrian


 Nie chciałem iść do szkoły, ale jednocześnie musiałem zrobić rozeznanie. Nie oczekiwałem, że moja obecność będzie tolerowana. Dobrze się nastawiałem. Wzrok, jakim obdarzał mnie co drugi uczeń technikum czy też zawodówki, sprawiał, że faktycznie czułem się winny. Nie chciałem słyszeć tego, co mówili i nawet mi się udawało. Nie słyszałem.
Wszedłem cicho do klasy nieco spóźniony. Zmęczonym wzrokiem przeleciałem krótko po głowach kolegów i koleżanek. Ta chwila wystarczyła mi do tego, by dostrzec te dziwne spojrzenia w moją stronę. Nie kwapiłem się do tego, żeby wszystkim wyjaśniać całą tę sytuację, ale gdybym był uznany w dużym procencie za podejrzanego, nie wypuściliby mnie.
Niemniej jednak to nie powstrzymałoby ludzi o gadania i tworzenia różnych teorii spiskowych. Nie chciałem tego słyszeć, więc nie słyszałem. Wypierałem to z głowy. Nie patrzyłem na nikogo. Nikt do mnie nie podchodził. Uznawano mnie za pewien rodzaj zagrożenia. ~ To dobrze. ~ powiedziałem sobie w myślach, wstając już po dwudziestu minutach pierwszej lekcji i wychodząc z sali, by skierować się do wyjścia ze szkoły. Nie zwróciłem nawet uwagi na to, czy nauczyciel na mnie spojrzał, czy cokolwiek powiedział.
- Nie dość, że morderca, to lubi w dupę. W pierdlu będzie wśród swoich. - usłyszałem za sobą, kiedy minąłem dwóch dresów krzątających się na podwórku w czasie lekcji. Przystanąłem. To, co się działo teraz wewnątrz mnie, było kłębkiem zbierających się złości już od kilku dni. Czułem, jak mroczniejsza część mnie chciała wyjść na zewnątrz. Zacisnąłem pięści i odwróciłem się w stronę dwóch młodszych cwaniaków z zawodówki.
Pomyślałem, że nie warto, ale zacząłem iść w ich stronę.
Pomyślałem, że z tego mogą być konsekwencje, ale stałem już naprzeciwko ich twarzom.
Pomyślałem, że prawdopodobnie kamera niedaleko miała na nas widok, ale z precedensem wystrzeliłem prawego sierpowego w stronę jednego z nich. Zamroczony swoją złością cieszyłem się, że chłopcy się nawet tego nie spodziewali. Gdy ten nie zdążył porządnie się obrócić w moją stronę, złapałem go za szmaty, by skierował twarz w moją stronę.
- Kolejna cipa. - warknąłem, kiedy w jego oczach pojawił się strach. Dresiarze...? Nie, osiedlowe pizdy. W tej szkole owszem, większość chłopaków nosiła się w dresach, ale teraz rzadko jakikolwiek z nich wdawał się w jakieś bójki, a prościej ujmując - coraz więcej z nich tchórzyło, bo jedynie chciało sprawiać wrażenie groźnych.
- Kurwa... - skomentował drugi, który zdążył się cofnąć o krok i jedynie spoglądał na zajście.
- Masz prawdziwego kumpla, co? Gdybym teraz tak obił ci ryj, ten spierdoliłby jak najdalej. - odepchnąłem go niedelikatnie. - Módl się, żebym ciebie nie zobaczył drugi raz. - dodałem i odwróciłem się od nich, kierując się w stronę domu.

Czułem cały czas wielkie poirytowanie i spojrzenia na sobie albo to już była paranoja. Wzbierało się we mnie obrzydzenie całą społecznością wokół, kiedy tylko pomyślałem o ich powierzchownym ocenianiu i oddanej wierze we wszystkie plotki. Przy okazji gubiłem samego siebie, tego wesołego, wyluzowanego Adriana, a co gorsze - nawet nie miałem z nim oficjalnego pożegnania. Kurwa, może on został jeszcze na komendzie, może powinienem po niego wrócić?  Albo został jeszcze w domu Marcina? Prychnąłem pod nosem, poprawiając plecak.
Wiedziałem, że nie zostanę dzisiaj na dłużej w szkole, więc nie wiedziałem, po cholerę go wziąłem. Może tylko po to, by sprawić jakieś pozory niezłomnego sytuacją człowieka. To było nieważne. Czułem się w tym wszystkim sam. Prawie sam. Miałem jeszcze Marcina i moją matkę. Tylko obecnie nie czułem się, jakbym miał wsparcie, a sam nim był dla kogoś. Egoizm? Nie miałem pojęcia.

***

Życie lubiło kopać po dupie. Codziennie zmagałem się z przenikliwymi spojrzeniami ludzi, czy to przechodniów, czy to w szkole. Ludzie z klasy, niegdyś ziomki, teraz większość z nich milczała i bała się do mnie podejść. W przypadku kolegów mogło być też z obaw i troski o swój tyłek. Nie wychodziłbym nigdzie. Gdyby nie fakt, że chciałem się przyłożyć do tej zasranej matury, to bym dawno to wszystko pierdolnął. Jednakże, stopniowo sytuacja zaczynała wychodzić na prostą.
Mój ojciec załatwił mi adwokata, wykazując się również inicjatywą. Nie byłem mu obojętny, na całe szczęście. Mijały dni, a Marcin zdrowiał i jego stan miał się na tyle dobrze, by stawić się w sądzie. Poza jego głównym oświadczeniem o mojej niewinności, znalazło się parę mankamentów w próbie wrobienia mnie w zabójstwo przez ojca Marcina. Wszystko zostało wyjaśnione, choć toczyło się to długo. Po wyjściu z sali poczułem tak dużą ulgę, że miałem ochotę rzucić się na Marcina i pieprzyć się z nim do samego rana.
Może ująłem to hiperbolicznie, bo tak naprawdę to uczucie ulgi nie było tak duże i nie trwało długo, ale dawno tego uczucia nie doświadczyłem. Pozostało mi tylko starcie się z tym całym chujowym społeczeństwem. Lokalne gazety i kanały wręcz węszyły z jakąkolwiek akcją, ale mieliśmy to szczęście, że nie doczepili się nas na tyle mocno. 

To nie był koniec rozjaśniania naszej przyszłości.
- Po śmierci ojca to mieszkanie należy się mnie. - poinformował mnie Marcin z lekkim uśmiechem na twarzy. Przyglądałem się mu i nie wiedziałem szczerze, jak odbił się na nim fakt o śmierci ojca i czy w ogóle. Nie wiedziałem, skąd miałem wątpliwości, ale w tym jedynym przypadku nie zamierzałem ich rozwiewać. Nie chciałem poruszać z nim tego tematu, rozgrzebywać ewentualne rany w jego sercu, tylko pomóc mu zostawić przeszłość za sobą.
- Z taką łatą przypiętą na nasze plecy raczej kiepsko będzie w nim mieszkać. - stwierdziłem w końcu.
- Wiem, wiem. Sprzedamy je, wypierdolimy stąd i kupimy nowe. - machnął ręką.
- Te słowa i ten ton... To raczej w moim stylu. - zaśmiałem się krótko. Staliśmy w przedpokoju mojego domu, podczas gdy rodziców nie było w domu. Korzystając z chwili, przybliżyłem się do niego, spoglądając na niego spod lekko przymrużonych od zadowolenia oczu.
- Wybacz... - odmruknął, łapiąc mnie za boki i przyciągając jeszcze bliżej. - Po prostu brakowało mi tego Adriana, który miał wyjebane na wszystko. - zaśmiał się, przybliżając usta do moich, ale zachowując minimalną odległość. Czułem na nich jego oddech.
- Minie trochę czasu zanim wrócę całkowicie do normy, ale! Jestem chyba na dobrej drodze. - oznajmiłem, w końcu całując go w usta, początkowo delikatnie muskając, jakby dla zabawy, w przerwach odsuwając się na chwilę od siebie i uśmiechając się. Potem zainicjowałem głębszy pocałunek, kładąc dłoń na jego karku. Poczułem jak Marcin znów mocniej docisnął mnie do siebie.
Pewnie jutrzejszy dzień w szkole znów mnie wkurwi, ale pierwszy raz od jakiegoś czasu miałem zamiar cieszyć się tą chwilą. Oderwałem się od niego, słysząc nasze przyspieszone oddechy i chwytając do za ręce, zacząłem nas kierować w stronę swojego łóżka.
- Dawno tu nie ogarniałem... - skomentowałem, odwracając się przodem do Marcina, idąc tyłem i ściągając z siebie górne ubranie.
- Nieważne. - brunet dogonił mnie, wcześniej postępując ze swoją bluzką to samo. Pchnął mnie na łóżko i usiadł na mnie, intensywnie atakując moje usta swoimi. - Wynagrodzę ci te chujowe dni. - wyszeptał w przerwie, powracając do czynności. Jego dłonie wędrowały po moim ciele, powoli dochodząc do mojego członka. Uśmiechnąłem się, wydychając ciężko powietrze przez nos. Wkrótce Marcin przeniósł swoje pocałunki na mój podbródek, a następnie szyję.
- Uwielbiam twoją szyję. - skomentował nieco drżącym głosem, posyłając mi krótkie spojrzenie, by zaraz znów powrócić do drażnienia skóry na mojej szyi, potem schodząc coraz niżej.
- Uwielbiam ciebie. - mruknąłem, wplatając dłoń w jego włosy, zaciskając je, kiedy tylko poczułem ciepłe wargi Marcina na penisie.

Ten epizod w moim życiu zaczynał mieć dobry początek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz