Rozdział 5

Z perspektywy Marcina:

Kolejny raz na mnie naciskał. Kolejny, cholerny raz. Chciałem mieć chociaż na moment spokój od problemów. Bolało mnie całe ciało,  więc o niczym innym nie marzyłem jak o odpoczynku. Ale on wciąż naciskał. Nie miałem wyboru, jak odpowiadać mu wymijająco. Do momentu... Do momentu, w którym on sam postanowił sprawdzić moje ciało, bo się domyślił. Jednakże wciąż wolałem mu nie napomnieć o jednym, bardzo ważnym szczególe, o krzywdzie, która mnie dość często dotyka, ale nie mogłem być ofiarą losu w niczyich oczach. Z drugiej strony był jedyną osobą, która przełamała mury mojej izolacji przed społeczeństwem. Sprawił, że w jakiś sposób nawet to życie nabrało kolorów. Na pewno jestem mu za to wdzięczny, ale to chyba nie zabije całkiem mojego melancholijnego stanu umysłu i pesymizmu.
Zgadzając się, by zostać dłużej na imprezie u Adriana, miałem całkowitą świadomość konsekwencji, ale nie wiedziałem, że ojciec naśle na mnie policję.
- Oczywiście jest pan pełnoletni, więc nie musi się pan z nami zabierać...
Zamrugałem kilka razy dość intensywnie. Wszyscy dowiedzieli się, jak bardzo popierdzielony jest mój ojciec. Gdyby zależało mu tylko na tym, bym wrócił, zrobiłby to w inny sposób. Chciał mnie upokorzyć. Poczułem szturchnięcie w ramię. Spojrzałem na poważną minę Adriana, który pokiwał do mnie porozumiewawczo głową.
- Nie, nie zabiorę się z państwem... - odpowiedziałem dość niepewnie.
- W porządku. W takim razie dobranoc.
- Dobranoc... - odmruknęliśmy niemrawo razem z Adrianem. Zamknąłem drzwi i skierowałem się do swoich butów, które spoczywały w przedpokoju.
- Co ty robisz? - usłyszałem za sobą głos. Kumple stali w pokoju i spoglądali na mnie.
- Idę.
- Nie możesz.
- Muszę.
- Idę z tobą w takim razie.
- Nie, ja idę SAM. - alkohol robił swoje. Czułem jak moje nerwy kotłowały się wewnątrz. Sytuacja była oburzająca. Chciałem stąd uciec. Zwyczajnie uciec i nie czuć na sobie tych spojrzeń.
- Marcin, idę z tobą.
W odpowiedzi przywaliłem pięścią w ścianę, głos rozszedł się po pomieszczeniu, a ból po mojej ręce. Marcin patrzył na mnie zdziwiony. Ubrałem się i szybko wyszedłem z jego domu. Czując, co mnie napotka tam, na miejscu, byłem przerażony. To znowu przez alkohol. Przecież już do tego przywykłem...

Przywykłem, prawda?

Kilka minut spaceru, a za sobą usłyszałem przyspieszone kroki. Ktoś biegł w moją stronę. Odwróciłem się. Znowu poczułem zdenerwowanie, zmieszane z odrobiną nadziei. Przede wszystkim też strach.
- Adrian, daj spokój, to naprawdę nie twoja sprawa.
- Dobrze wiesz, że moja, jesteś moim najlepszym kumplem. Jakby nie patrzeć, kurewsko mi się nie podoba fakt, że ojciec cię tak traktuje.
Bicie to jeszcze nic. Modliłem się, by ojciec nie wypalił z czymś gorszym. Przymknąłem powieki, by się uspokoić.
- Serio, idź ode mnie, wróć do kumpli, bawcie się dalej.
- Subtelnie ich wypierdoliłem z domu. Tak, po to, by cię dogonić.
- Jesteś niemożliwy... - skomentowałem, nerwowo się uśmiechając. - Chociaż raz dałbyś mi spokój. Chociaż kurwa pierdolony raz. - przyłożyłem dłoń do oczu, chcąc zasłonić twarz, choć i tak było już ciemno. - Gdziekolwiek nie pójdę sam, dopierdalasz się ty. Nie wywieraj na mnie presji. Odpierdol się. Zwyczajnie się odpierdol. - coś się we mnie złamało. - Nie rozumiesz? Nie chcę, byś widział to, co się będzie tam dziać. - w mojej głowie odzywał się głos, który szeptał, że moje emocje są zbędne. Podpowiadał, że mówienie o swoich uczuciach było oznaką słabości. Odwróciłem głowę od Adriana. - Jesteś jak wrzód na dupie. - rzuciłem i zacząłem iść w obranym kierunku. Przez moment myślałem, że Adrian zrezygnował, ale ten znów dorównał mi kroku. Poczułem, jak kładzie dłoń na ramieniu. Przystanęliśmy, a ja spojrzałem na niego pytająco.
Wtedy nagle przycisnął mnie do siebie. To było coś powszechnie nazywane przytuleniem się.
- Co ty... - szybko odsunąłem się od niego.
- Chciałem tylko...cię... pocieszyć?
- Coś ci nie wyszło. - rzuciłem złośliwie jak skurwysyn. Nie wiedziałem jak na to zareagować. O ile przytuliłem się do niego przez sen, tym razem Adrian zrobił to wobec mnie, ale całkiem świadomie. Emocje chwilę później opadły, a ja na jego twarzy dostrzegłem rezygnację i pewien zawód. W jakiś sposób zrobiło mi się przykro, ale moje myśli krążyły bardziej wokół ojca. Westchnąłem cicho i zacząłem iść w stronę swojego domu.

Znów słyszałem kroki za sobą.

Znów Adrian.

Wciąż się nie poddawał.

Szedł za mną jak jakiś bezpański pies.

Chyba nie mogłem nic na to poradzić. W myślach zacząłem się godzić z faktem, że ta noc może być jeszcze bardziej posrana i naprawdę pełna wrażeń. Przygotowywałem się na to, że jutro będę tak zmęczony wszystkim, że będę chciał odejść z tego świata.

***

Stanąłem przed drzwiami, a Adrian za mną. Oboje milczeliśmy dotychczas. Zapukałem, ale nikt nie otwierał, więc wyciągnąłem klucz i otworzyłem je.
- Dziwne... Jego nie ma.
- To pierwszy raz, kiedy będę u ciebie w domu.
Prychnąłem. Nie cieszyłem się z tego powodu. - Chodź na górę. - zdjąłem kurtkę i buty, czego już nie zrobił Adrian, ponieważ zaraz miał sobie stąd iść. Oboje poszliśmy na górę na piętro do mojego pokoju. Widziałem kątem oka jak szatyn napawa się widokiem mojego mieszkania.
- Całkiem przytulnie. - skomentował dość luźno, kiedy ja czułem się cały spięty  w środku.
- Może już idź. Jego nie ma to nie będę miał takiego rozpierdolu... - westchnąłem i wtedy usłyszałem jak otwierają się drzwi na dole. - Kurwa... Adrian idź do szafy. - powiedziałem przyciszonym tonem.
- Co?
- Chowaj się do szafy! - powtórzyłem i podszedłem do niego, otworzyłem szafę i niemal na chama tam go wcisnąłem. Mogłem przecież go wyprosić. To samo zrobiłby ojciec, gdyby go zobaczył, zanim by mnie zaczął chlastać. Podświadomie chciałem, żeby on przy tym jednak był...
Słyszałem kroki. Wkrótce ojciec stał w progu drzwi, a ja zacisnąłem dłoń na oparciu krzesła.
- Witaj tato...
- Gdzieś się szlajał?
- Byłem u kolegi.
- U kolegi, co? - zaśmiał się pod nosem, sięgając do swojego paska od spodni. - Pewnie z tym kolegą zabawiasz się tak samo jak ze mną, pedale.

Przymknąłem powieki.

- Ciekawe czy ci za to płaci. Pewnie nic, tak samo jak ja. - podchodził bliżej. - dzisiaj nie będę cię bił... No chyba że nie będziesz się słuchać. - poczułem dotyk jego dłoni na swoim policzku. Odruchowo chciałem odwrócić głowę w bok, by go uniknąć, ale ojciec chwycił mnie za podbródek i zmusił do spojrzenia na niego. - Dzisiaj mam ochotę na to, byś mnie pocieszył.
Rozpiął rozporek. Znów przymknąłem powieki, a potem spojrzałem na szafkę, wołając myślami o pomoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz