-
Nie wytrzymam z tobą. - syknęła wściekle matka. Drżącą dłoń przykładała
do swoich ust, żeby zaciągnąć się papierosem. Stałem napity w
przedpokoju, opierając się łokciem o ścianę. Uśmiechałem się złośliwie,
nie mogąc się powstrzymać. Było już późno, a musiałem jeszcze słuchać
kazania ze strony nerwowej matki. - Kiedy masz zamiar pójść do szkoły? -
spytała po dłuższym milczeniu. Prychnąłem.
- W poniedziałek. - odparłem, na co rozległ się huk. Matka gwałtownie uderzyła otwartą dłonią o stół.
-
Jutro! JUTRO masz iść. Słyszysz? Masz wypierdalać na pół dnia do
szkoły. I lepiej sobie znajdź jakieś zajęcia dodatkowe, bo inaczej
pożegnasz się z komputerem, z telefonem i pieniędzmi. Pamiętaj, że póki
tutaj mieszkasz, niezależnie ile masz lat, masz się mnie słuchać. -
mówiła, a jej oczy zrobiły się szklane z nerwów. Zmarszczyłem brwi, nie
wiedząc do końca, co powiedzieć.
Czasami
miewałem ataki derealizacji albo po prostu ataki nagłej samoświadomości
swojego istnienia i wszystkiego wokół. Widząc matkę palącą przy oknie i
nie potrafiącą sobie radzić z nerwami, czułem dziwną pustkę. Możliwe,
że czułem żal i w jakiś sposób jej współczułem, ale nie potrafiłem
okazać skruchy. Po prostu spoglądałem na nią, widząc kątem oka ulatujący
dym z papierosa. Kłębek szedł ku górze, coraz bardziej
rozprzestrzeniając się po pomieszczeniu. Smród roznosił się już po
prawie całym domu. - Nie masz mi nic do powiedzenia, tak? - kontynuowała
swój monolog. Przymrużyłem jedynie oczy. Sądząc po jej zachowaniu, ona
również zdążyła coś wypić. W dodatku biła od niej tak frustracja, jak
nigdy. Śmiało mogłem stwierdzić, że coś stało się między nią, a jej
nowym kochankiem. Na te ironiczne myśli znów się uśmiechnąłem złośliwie,
a rodzicielka zmierzyła mnie złowrogo. - Nie wiem kurwa po kim masz te
geny... Nawet twój ojciec, choć jest tym... - urwała. - Nigdy nie był
takim nieudacznikiem. - pokręciła głową. - Powinien był cię zaprowadzić
do jakiegoś psychiatry, bo zachowujesz się jak psychopata. Zero skruchy,
zero sumienia i tylko uśmiechasz się na to, co mówię. - mamrotała pod
nosem, strzepując popiół z fajki.
Spoważniałem, kiedy to powiedziała. Owszem, zdarzało jej się powiedzieć coś rażącego w moją stronę i to nie raz, ale osąd o psychopatię to nowość. Nie wiedziałem, co o tym myśleć, dlatego ani się nie śmiałem, ani mnie to nie dotknęło. Bynajmniej nie teraz, ponieważ jeszcze ta sytuacja do mnie nie doszła. - Ja nie wiem co mam zrobić... - westchnęła ze smutkiem, po czym wyciągnęła portfel. - Chodź do tej szkoły. Nie wracaj za wcześnie do domu. - mruknęła, wyciągając banknot w wysokości dwustu złotych i wystawiając go na stół. Zerknąłem na niego, a potem na nią. Zacisnąłem delikatnie dłonie, ale podszedłem do stołu i wziąłem pieniądz.
Spoważniałem, kiedy to powiedziała. Owszem, zdarzało jej się powiedzieć coś rażącego w moją stronę i to nie raz, ale osąd o psychopatię to nowość. Nie wiedziałem, co o tym myśleć, dlatego ani się nie śmiałem, ani mnie to nie dotknęło. Bynajmniej nie teraz, ponieważ jeszcze ta sytuacja do mnie nie doszła. - Ja nie wiem co mam zrobić... - westchnęła ze smutkiem, po czym wyciągnęła portfel. - Chodź do tej szkoły. Nie wracaj za wcześnie do domu. - mruknęła, wyciągając banknot w wysokości dwustu złotych i wystawiając go na stół. Zerknąłem na niego, a potem na nią. Zacisnąłem delikatnie dłonie, ale podszedłem do stołu i wziąłem pieniądz.
-
Jak sobie życzysz. - mruknąłem jedynie na do widzenia i skierowałem się
do swojego pokoju. Po tej dziwnej sytuacji czułem się niezwykle sprany z
emocji. Mając wciąż alkohol we krwi, zacząłem dochodzić do wniosku, że
moje relacje rodzinne były niezwykle dołujące. Tylko... Po czyjej
stronie leżał błąd? Czy to moja wina, że matka taka jest, czy jej, że
to ja taki jestem? Który z nas pierwszy zaczął zatruwać życie sobie
nawzajem?
W każdym razie wychodziło na to, że moja własna matka
zapłaciła mi za to, żebym często nie przebywał w domu i jednocześnie nie
sprawiał żadnych kłopotów. Czy to było normalne? Nie. To było tak
absurdalne, że gdyby to komuś się przytrafiło, śmiałbym się mu prosto w
oczy. Teraz jednak nie chciało mi się specjalnie stawać przed lustrem.
Im
bardziej się zastanawiałem, tym bardziej czułem się jak śmieć. Chociaż
tak czułem się już od bardzo długiego czasu i do takiego stanu rzeczy
powinienem był przywyknąć. Najwyraźniej alkohol naprawdę wyolbrzymiał
moje myśli i uczucia.
Byłem dnem moralnym. Daniel
Pluta, lat osiemnaście, raz puścił kibla, pół-pedał, codziennie pali
zielsko i chleje, brak perspektyw i ambicji. Taki ze mnie trochę typowy
dresiarz, tylko że pół-pedał i w dodatku z bogatej rodziny.
Oparłem łokcie o biurko, siedząc przy nim na swoim obracanym krześle i schowałem twarz w dłoniach.
Zacząłem
się trochę rozczulać nad sobą, co było winą alkoholu. Na pewno
alkoholu... Westchnąłem ciężko, przywołując różne wspomnienia.
Najbardziej chciałem sięgnąć pamięcią do tych, w których byłem jeszcze
mały i szczęśliwy. Te obrazy, jakie zapamiętałem, należały do kompletnie
innego świata. To były dosłownie początki mojego dzieciństwa. Nie
pamiętałem konkretnie, kiedy moja matka przestała zachowywać się jak
matka. Nie umiałem sobie przypomnieć konkretnej sytuacji, która byłaby
tym wyznacznikiem rozdzielającym świat, w którym byłem wesołym bachorem,
a świat, w którym zacząłem patrzeć na wszystko inaczej. Ojca z kolei
pamiętałem jako człowieka, który nie miał dla mnie zbyt wiele czasu i
był zawsze w pewien sposób przygnębiony. Teraz, z perspektywy czasu,
mogłem się domyśleć, jakie problemy mieli wtedy między sobą rodzice już w
tamtym czasie.
Ojciec za granicą wydawał się być
całkiem podbudowany, choć czuł się dziwnie w moim towarzystwie i często
nie wspominał mi, że w ogóle z kimkolwiek się spotykał. Kiedy
przyprowadzał jakiegoś mężczyznę do domu, ja sprawiałem wrażenie kogoś,
kto nie wiedział, co tak naprawdę ich mogło łączyć. Co śmieszniejsze, on
nie wiedział, że ja również lubuję się w męskich ciałach. Nawet, jeśli
między nami panowała często cisza - a nawet przeważnie cisza - to tam
miałem przynajmniej spokój od wojujących samic alfa.
Znów westchnąłem ciężko i wyjąłem portfel, żeby schować do niego dwieście złoty.
Mój
kontakt z matką, ojcem i siostrą leżał i kwiczał. Z Patrykiem... Nie
wiedziałem, jak było. Szatyn to skomplikowana znajomość, do której
żywiłem duże nadzieje, ale z czasem zaczęły zanikać.
Zanim jednak pogrążyłem się w dziwnym dołku, który bardzo rzadko mnie łapał, usłyszałem dźwięk dochodzącego esemesa.
Hej, masz jutro czas? :)
Do
tej całej mieszanki mogłem dorzucić jeszcze Mikołaja, który właśnie do
mnie pisał, a ja uparcie unikałem go od czasu upojnej nocy. Nie miałem
już dzisiaj ochoty na pisanie z kimkolwiek, ani na męczenie się z
towarzystwem osoby najmniej przeze mnie pożądanej. Jutro zamierzałem
wyjść i po prostu pić, i palić w znanym mi dobrze towarzystwie.
Uciekanie do używek to nie najlepsze rozwiązanie, nawet zdawałem sobie z
tego sprawę, ale... Póki co, nie widziałem żadnego wyjścia.
Za
dużo myślałem. Łóżko było najlepszym rozwiązaniem na wszystkie dręczące
mnie myśli. Wstałem więc z krzesła i rozebrałem się ze zbędnych ubrań,
żeby następnie się położyć. Nie musiałem długo czekać, aż sen nadejdzie.
***
Poranek
zaczął się całkiem normalnie, z normalnym porannym powstańcem w kroku.
Nietrudno zgadnąć, co mi się śniło i z kim to robiłem. Nie przejmując
się na razie niczym innym, wstałem i udałem się do łazienki, żeby tam
sobie ulżyć. Po skończonej szybkiej robocie, zmęczonymi oczami
spojrzałem w odbicie w lustrze. Dawno nie miałem tak dziwnie
podkrążonych oczu. Wyglądałem jak siedem nieszczęść. Cztery dni picia i
dzienne przeżywanie kaca robiło swoje.
Przeczesałem niedbale włosy
i westchnąłem ciężko. W jakiś sposób czułem się znudzony - lub też -
zmęczony swoim obecnym trybem życia. Nie chcąc jednak myśleć zbyt wiele,
wziąłem szybki i zimny prysznic, kiedy to ktoś zaczął dobijać się do
drzwi. Umyłem się szybko w obawie, że matka chciała jeszcze zrobić mi
wywód z rana na temat mojego niechodzenia do szkoły. Z prędkością
światła ubrałem na siebie świeże ubrania, ale kiedy otworzyłem drzwi,
zastałem Sylwię. Doszedłem do wniosku, że musiał być ranek, skoro jej
jeszcze nie było w szkole. Dlaczego na kacu zawsze musiałem wstawać
wcześnie? Miałem poryty organizm.
Coraz rzadziej odbywałem
motywujące rozmowy ze swoim odbiciem, toteż tym razem jedynie rzuciłem w
nie okiem, a następnie otworzyłem drzwi. Minąłem wchodzącą do
pomieszczenia siostrę bez słowa. Teraz rozejrzałem się po domu i
zrozumiałem, że matki już dawno nie było. Niechcący również rozkopałem w
głowie rozmowę ze wczorajszego dnia, ale szybko odsunąłem od siebie
zbliżającego się dołka.
Skierowałem się do kuchni, by
zrobić sobie coś do jedzenia. Usiadłem znudzony i przygaszony na
krześle, kładąc nogi na drugie naprzeciwko siebie. Zająłem się swoim
telefonem, jedząc spokojnie kanapkę.
Nasze relacje
wyglądały inaczej od jakiegoś czasu. Głównie milczeliśmy,
nie docinając sobie nawzajem, jak to zwykło między nami. No, w każdym
razie bardzo rzadko to robiliśmy, a jak to robiliśmy, wychodziła z tego
poważna kłótnia. Cisza panowała coraz częściej w tym
domu. Czasem miałem wrażenie, jakbym mieszkał tu sam. W każdym razie
mógłbym przysiąc, że znów miałem ogarnęło mnie to uczucie, gdyby nie to,
że w pewnym momencie blondyna zaczęła dobijać mi się do drzwi. A propos
tego, to czasem jej sygnały i zachowania były bliskie tym, które
okazywały zwierzęta. Gdyby nie to, że nie da się jej wytresować, to
śmiało mógłbym stwierdzić, że ma wiele wspólnego z psem.
-
Nie zamierzasz iść do szkoły? - wyrwał mnie z myśli poirytowany ton
Sylwii. Zerknąłem w jej stronę. Była już gotowa do wyjścia. Nie
wiedziałem, że na tak długo się "wyłączyłem", gdyż w przypadku tej
kobiety przygotowania się trwały dość długo. Uśmiechnąłem się krzywo w
jej stronę, żeby już na wstępie samą swoją postawą ją zirytować.
- Zgadnij. - odparłem zdawkowo, odruchowo kreśląc koła po wyświetlaczu telefonu.
-
Z dnia na dzień robisz się coraz bardziej żałosny. - mruknęła, kierując
się do przedpokoju. Bez skrępowania i na dzień dobry miała cel
wkurwienia mnie. Pod tym względem byliśmy bardzo podobni.
- A ty niewyżyta. - rzuciłem bezwstydnie. Przez to, że łatwo się denerwowałem, miałem mocno niewyparzony język.
- Co?! - warknęła, gwałtownie odwracając się w moją stronę.
-
Gówno. Idź do szkoły i mnie nie wkurwiaj więcej. - odpowiedziałem
głośno i wyraźnie, tym razem spoglądając na wyświetlacz telefonu.
Odrobina ignorancji wobec niej nigdy nie szkodziła.
- Ty jesteś...
- urwała, a ja spojrzałem na nią, wymownie unosząc brew. - ... Z
kosmosu. - dokończyła, a ja wzruszyłem ramionami. Wzrokiem wróciłem do
telefonu, ale kątem oka widziałem, jak blondyna wciąż stała w
przedpokoju i się na mnie patrzyła. - Mógłbyś chociaż raz iść mamie na
rękę i przestać ją denerwować, wiesz? - powiedziała to nagle z dziwną
obawą w głosie.
- Chyba nie jesteś osobą powołaną do tego, żeby prawić mi takie wywody, nie?
- No właśnie jestem, bo jej nie denerwuję.
-
Jakkolwiek to zabrzmi, moja droga, ale nie myśl sobie, że się nad sobą
użalam - ona nie uważa ciebie za ucieleśnienie jej życiowego pecha i
popełnionego błędu. - mruknąłem, nie patrząc w ogóle na nią. Milczała. -
Zresztą, nie wyszło ci z Patrykiem i w jakiś podświadomy czy też
świadomy sposób mnie unikasz, bo być może myślisz, że jestem w stanie ci
go ukraść. - kontynuowałem.
- Co... - mruknęła cicho.
-
Widzisz, siostra, umysłem mi trochę blisko do kobiety i wyczuwam takie
rzeczy. - parsknąłem. - Ale wybacz, że jestem tak niestosownie
bezpośredni. Przyznaj, przeszkadza ci fakt, że jestem bi. Albo raczej
zaczęło ci to przeszkadzać.
- Już? Zrobiłeś już mój portret psychologiczny? - warknęła.
-
Nie, jeszcze nie, dopiero się rozkręcam. - odparłem szybko. - W dodatku
w miłości traktujesz ludzi przedmiotowo, skoro myślisz, że ci go
"ukradnę".
- Chore wnioski wyciągasz, aż nie chce mi się słuchać.
Zresztą... Ty niby nie traktujesz ludzi przedmiotowo w sprawach
miłosnych? - parsknęła. - Bujasz się w Patryku, a jakiś czas temu
przyszedłeś po dobrej zabawie, z tego co zauważyłam. I co, pewnie
chłopak? - ironizowała.
- A co, zazdrościsz, że nawet ja, jako facet, mam większe powodzenie u facetów niż ty?
-
Wal się, pedale. - warknęła, podchodząc do drzwi i je otwierając. - Nie
dziwię się mamie, że od zawsze miała do ciebie takie podejście. Nie
dość, że pedał, to jeszcze toksyczny palant. - rzuciła pogardliwie, po
czym wyszła. Mimo dziwnego niesmaku po tej rozmowie, uśmiechnąłem się
zwycięsko. Przestawało mi zależeć na tym, co inni o mnie myśleli, albo
to takie złudne wrażenie spowodowane kacem. Przez tę rozmowę na pewno
będę miał gderanie Sylwii z głowy na bardzo długi czas. Miałem teraz
upragniony spokój i ciszę.
Gdzieś w głębi siebie
wiedziałem, że zachowywałem się jak szczeniak. Byłem tego świadom i nie
pochwalałem tego w sobie, ale działałem tak już odruchowo. Dlatego nie
chcąc o tym więcej myśleć, znów zgadałem się z Robertem, żeby
kontynuować nasze plany co do dziennej popijawy trwającą tydzień.
***
Padał
deszcz. Siedzieliśmy na jednym z orlików pod gołym niebem i wcale nam
pogoda nie była straszna, żeby ładować w dziób litry alkoholi. W dobry
dzień lub nie - żadnych bardziej ambitnych zajęć w tym zapyziałym
mieście nie mogliśmy znaleźć. W każdym razie nie my. Nie grono, w którym
dominowało motto "na przypale albo wcale". Jeśli bym się nad tym
głębiej zastanowił, to dopadłaby mnie pewnego rodzaju melancholia, bo
nie byliśmy w przedziale gimnazjum. Niektórzy z nas wkrótce kończyli
dwadzieścia lat, a wciąż staliśmy w miejscu. Zupełnie, jak największe
wrzody naszego miasta i, co jeszcze gorsze - nie my jedyni mieliśmy
takie plany na dzisiejszy piątek.
Stałem naprzeciwko grupy kumpli, którzy zajęli miejsca na ławce. Zbliżała się godzina dziewiętnasta, więc już zapadała noc.
- E, Mario, tylko tym razem nie nadawaj tempa. - zaśmiał się jeden z nich.
- Huh? Co? Czemu.
- Bo Daniel znowu nam padnie.
-
Macie coś do mojej słabej głowy? - rzuciłem, żartobliwie wystawiając
ręce, chcąc pokazać gotowość do bójki. - Ej no nie, nie było ze mną tak
źle, ja nie złapałem zgona. - sprostowałem zaraz, uśmiechając się krzywo
w stronę Edka, bruneta w zdecydowanie za dużych dresach.
- Ale nieźle latałeś. - prychnął.
- Oczywiście, że latałem, w końcu zajebałem wiadro.
- Tez jebałem i nic mi takiego nie było.
- Cicho, Edek. - machnąłem ręką. - Pij, nie pierdol.
- A właśnie, gdzie nasza kochana wódencja?
- No przecież masz ją obok siebie, zjebie. - odezwał się Robert, dotychczas cicho siedząc i popalając papierosa.
- Ej, daj dymka. - rzuciłem w jego stronę i bez zgody wyrwałem fajkę z jego dłoni, przykładając ją do ust.
- Kupiłbyś w końcu sobie szlugi, co?
-
To samo ci powiem następnym razem, jak będziesz chciał jarać ze mną
mojego blanta. - odpowiedziałem pół żartem, pół serio, puszczając w jego
stronę oczko. Ten szybko zamilkł, odwracając głowę w stronę chłopaków,
którzy już otworzyli wódkę i zaczęli ją wypijać z gwinta.
- Oho, coś świeci. - odezwał się jeden z ziomków, kiedy od strony wjazdu na boisko mignęły światła samochodu.
-
Jebać psy! - wydarł się Edek, po czym szybko wychylił butelkę, a potem
podał ją dalej, uśmiechając się głupawo. Ja natomiast spoglądałem w
tamto miejsce z myślą, że niekoniecznie chciałem mieć jakikolwiek utarg z
policją. Trochę nie widział mi się fakt, że mogli tutaj zajechać, kiedy
myśmy dopiero co rozgościli się na ławeczkach.
- Co, Pluta, rozglądasz się za swoim pierwszy mandatem?
-
Ta. - mruknąłem zdawkowo. - Dobra, nikt nie idzie. - dodałem zaraz
potem i odwróciłem głowę w stronę chłopaków. - Dajcie mnie wódkę. -
machnąłem ręką, a Robert podał mi butelkę. Wziąłem łyka, od razu
krzywiąc się, czując ten gorzki, wypalający gardło smak. Podałem ją
dalej, oglądając się za jakimś sokiem. - Chłopaki, gdzie macie sok? -
spytałem, zatrzymując błagalny wzrok na Edku.
- Nie ma. - odpowiedział, rozkładając bezradnie ręce.
-
Nie świrujcie, kurwa, przecież kupiliśmy popitę. - warknąłem, na co ten
uśmiechnął się głupawo. Kumple zaczęli cicho śmiać się pod nosem.
Machnąłem ręką z rezygnacją, zwyczajnie nie mając ochoty na takie głupie
żarty.
- No dobra, dobra. Masz. - mruknął w końcu Edek, wciąż
mając na twarzy ten głupi uśmiech, po czym podał mi sok. W międzyczasie
rozległ się dzwonek z komórki Roberta. Ten odebrał szybko, paląc jeszcze
swojego poprzedniego szluga, którego mu oddałem.
- No? - mruknął. - Na Orliku. To wbijaj jak chcesz. No, narka. - rozłączył się po tym krótki dialogu.
- Co jest? Kto to? - spytałem bardziej z nudów niż z zainteresowania. To było nieistotne, z kim się piło. Ważne, że się piło.
- Miki tutaj wpadnie.
Otworzyłem
szerzej oczy, ale skutecznie pohamowałem swoją reakcję na tę wiadomość.
W sekundę zmieniłem zdanie - w pewnych kwestiach miało to jednak
znaczenie, z kim się piło.
- Kiedy? - znów zadałem pytanie, pozornie spokojnie biorąc łyk soku.
- Za dziesięć minut jakoś.
-
Mhm. - mruknąłem. Czułem dziwny ścisk w żołądku. Naprawdę nie miałem
ochoty widzieć tego bruneta na oczy. Co jeśli pewnie liczył na więcej? A
co jeśli będzie chciał ze mną na ten temat rozmawiać? - Dajcie mi
jeszcze wódki. - rzuciłem nagle i wyrwałem butelkę z rąk Maria, który
nagle jęknął coś z oburzeniem. Zignorowałem to, biorąc duży łyk, a
następnie szybko zapiłem sokiem. Poczułem dziwne wzdrygnięcie moim
ciałem od tego smaku
- Co ty tak się kleisz do tej wódki? - skomentował jeden z chłopaków.
- Nie ma się do czego kleić, to się klei do wódki. - zażartował kolejny z nich, a ja uśmiechnąłem się krzywo.
- Dobrze wiecie, panowie, że lepiej lepić się do wódki, niż do jakiejkolwiek laski w tym mieście. - odparłem.
W
ten oto sposób wywołałem mocną dyskusję na temat kobiet, podczas gdy
lał się alkohol. Wkrótce dotarł również Mikołaj, który zerkał na mnie co
jakiś czas, a ja, czując na sobie jego wzrok, robiłem się coraz
bardziej poirytowany. Alkohol już zdążył na mnie zadziałać, więc z
czasem zacząłem myśleć nieco inaczej, niż na trzeźwo. Zerknąłem w stronę
Mikołaja, intensywnie analizując jego wygląd. Wziąłem ostatni łyk
wódki, nie słuchając kompletnie, o czym rozmawiała reszta. Ugryzłem
wewnętrzne strony pliczków zębami z lekkiego zdenerwowania. Ten niższy
ode mnie brunecik po alkoholu stawał się naprawdę pociągający.
- Muszę zapalić zioło. - odezwałem się nagle w stronę Roberta.
- Co? Co tak nagle. - rzucił lekko zdezorientowany, kiedy nagle go wyrwałem z zamyślenia. - A masz kasę?
- No nie mam. - skłamałem, mając w kieszeni jeszcze ponad stówkę. - Wszystko rozjebałem na was.
- Czekaj. - mruknął, intensywnie myśląc. - Dzwoniło do mnie niedawno dwóch typów, bo chcieli, bym im załatwił.
- Hm? - zmrużyłem oczy, a potem rozjaśniło mój umysł. - Wała mam im wcisnąć?
- Taaa. - skinął głową. - Ale z nimi będzie ciężko. Jeśli się zczają...
-
Mam szczęście do takich spraw. - machnąłem ręką, przymykając oczy na
ewentualne konsekwencje. Po alkoholu bywałem jeszcze głupszy niż zwykle.
- To zadzwoń do nich i powiedz, że mnie podeślesz.
- Nie ma
sprawy. - mruknął, po czym wyciągnął komórkę i zadzwonił. Chwilę
ugadywał się z nieznajomymi, gdy w międzyczasie reszta była zajęta sobą.
Wciąż co chwilę czułem, jak Mikołaj zerkał w moją stronę. - Dobra, oni
będą na Lipowej na skrzyżowaniu. Jakoś piętnaście po dwudziestej.
-
Dzięki, stary. - rzuciłem i klepnąłem go w ramię. - Daj jeszcze szluga
na drogę. Przejdę się jeszcze na chatę, a to mi trochę zajmie. -
dodałem, na co Robert wyciągnął paczkę, a ja chwyciłem za papierosa.
Odpaliłem go na miejscu i zacząłem kierować się w stronę domu.
-
Gdzie on idzie? - usłyszałem za sobą głos Mikołaja. Odruchowo
przewróciłem teatralnie oczami. Dlaczego ten człowiek musiał za mną iść?
Dlaczego musiał się o mnie pytać?
- Na chatę na chwilę zwija.
-
Aha. - mruknął. Niedługo potem usłyszałem czyjeś kroki. Nie musiałem
zgadywać, kto za mną szedł. Brunet próbował dorównać mi kroku. - Czekaj.
- rzucił głośno po chwili, kiedy się spieszyłem. Przystanąłem. Mimo
wszystko nie potrafiłem go chamsko spławić, a bynajmniej nie teraz.
Spaliłem
do końca papierosa i wyrzuciłem go, odwracając się w stronę Mikołaja.
Nie wiedziałem, czy to sprawka alkoholu, ale był przystojny i dzisiaj
wyglądał naprawdę przyciągająco. Mimo wszystko nie odzywałem się w jego
stronę. Uniosłem tylko brew, spoglądając na niego pytająco. Widząc
jednak, na jaki temat zacznie się rozmowa, od razu mu przerwałem.
-
Nie ma o czym mówić. - mruknąłem, odwracając się i ruszyłem swoją
wyznaczoną trasą. Usłyszałem ciche, ironiczne parsknięcie za sobą. Nie
dawał za wygraną. Zamiast tego podbiegł do mnie i szarpnął mną,
zmuszając do tego, bym się odwrócił.
Znajdowaliśmy się już poza
ogrodzeniem boiska. Dróżki tutaj były nieoświetlone, toteż bardzo
ciemnie i bardzo rzadko uczęszczane.
- Dlaczego spierdalasz? -
spytał, przyciskając mnie do płotu. Jak na mniejszego od mnie, miał
całkiem dużo siły, a ja, póki co, nie zamierzałem mu się opierać.
- Miałeś wyjechać jakiś tydzień temu. - rzuciłem w ogóle nie na temat.
- No i co z tego?
- Dlaczego jeszcze tego nie zrobiłeś?
- Bo nie było potrzeby... Jeszcze. Odpowiedz mi na pytanie.
-
Dla mnie nie wyjechałeś? - spytałem się z krzywym i złośliwym uśmiechem
na twarzy, na co brunet zacisnął dłonie na mojej kurtce. - Jeśli tak,
to jesteś bardzo naiwny. - dodałem, a on przez chwilę milczał.
-
Musisz mieć bardzo wysokie ego, skoro myślisz, że wszystko się kręci
wokół ciebie. - rzucił ironicznie, luzując ucisk, ale zaraz potem znów
go wzmocnił i tym razem przyciągnął mnie do siebie. Bez zbędnych wstępów
nasze języki splotły się ze sobą, a ja przymknąłem delikatnie oczy,
kiedy jeszcze nie dotarło zbytnio do mnie, co się właśnie stało. Gdy
powrócił do mnie przebłysk świadomości, przerwałem ten pocałunek. -
Wiem, jak bardzo chciałbyś jeszcze raz to ze mną zrobić. - mruknął,
przyciskając mnie do płotu. Przez chwilę spoglądałem na niego z lekkim
zdezorientowaniem, ale zaraz uśmiechnąłem się złośliwie. Nachyliłem się w
jego stronę, inicjując kolejny głęboki pocałunek. Brunet zaśmiał się
cicho przez nos, po czym nadgryzł moją dolną wargę. Mruknąłem cicho,
łapiąc go w pasie i przyciągając do siebie. W końcu odchyliłem się od
niego, przecierając kciukiem jego usta. Nachyliłem się tuż przy jego
uchu i musnąłem je delikatnie.
- Wiesz... Znudziłeś mi się. -
wymruczałem mu bezwstydnie do ucha, uśmiechając się wrednie i
odepchnąłem go od siebie. Gdy do bruneta dotarło, co się właśnie stało,
spojrzał na mnie z miną zbitego psa.
Nie
wiedziałem, co mnie tknęło, żeby tak się nim bawić. Mogłem korzystać z
jego oferty dalej, raz na jakiś czas dawać ujście swoim fantazjom.
Tymczasem traktowałem go jak szmatę. Co gorsza - miałem tego absolutną
świadomość. I z tą pierdoloną świadomością uśmiechałem się w jego stronę
jadowicie, gdy jego oczy w nerwach zrobiły się nieco szklane.
Widziałem, jak już otwierał usta, żeby coś powiedzieć.
Wtedy po mojej prawej mignęło oślepiające na wstępie światło.
-
Daniel...? - usłyszałem dość znajomy i zszokowany głos. Zasłaniając
sobie oczy dłonią, próbowałem dojrzeć osobę, która tutaj przyszła z
niewiadomych powodów. - Co wy... Tutaj... - wydukał kolejne słowa, a do
mnie dotarło, kto to był i że najwyraźniej widział - czy też słyszał -
co właśnie tutaj zaszło.
- Zgaś... - rzuciłem skrótowo na wstępie,
czując wewnętrzną panikę, jak nigdy wcześniej. Robert skierował latarkę
w telefonie w dół.
- Co tu się odjebało...
Nie wiedziałem
tym razem, co odpowiedzieć. Stałem po prostu i rzuciłem krótkie
spojrzenie w stronę Mikołaja, który stał przez chwilę równie
zdezorientowany jak ja.
- Czy ty... Czy wy... Czy z Mikołajem... Wy właśnie... --
- Przelizaliśmy się? Tak. - rozwiałem jego wątpliwości, przełykając głośno ślinę.
- Cholera... - syknął pod nosem Miki, po czym odwrócił się na pięcie i zaczął biec przed siebie. Po prostu uciekł z miejsca.
- Ja pierdole... Co się tutaj dzieje. - szepnął sam do siebie Robert.
- Robert...
-
Nie wiedziałem, że tyle czasu zadawałem się z... - urwał, spoglądając
na mnie z dziwnego rodzaju obrzydzeniem. W tej ciemności widziałem ten
błysk w jego oczach. Byłem przegrany, a to wszystko przez tę małą gnidę.
- ... z pedałem.
- Ej, Robert, nie świruj... - wymusiłem uśmiech,
podchodząc w jego stronę. - Nie patrz na mnie tak, jakbym zarżnął całą
twoją rodzinę.
- Pedał. - skomentował oczywistym tonem głosu,
zupełnie ignorując to, co mówiłem. - Nie podchodź do mnie bliżej. -
warknął nagle, a ja uniosłem ręce ku górze w geście poddania. Cóż, w
sumie to czułem się właśnie tak, jakby ktoś przyłożył mi lufę do skroni.
- Daj spokój, to było dla zabawy...
-
Co?! No to stary, niezłe masz pomysły na zabawy. - prychnął
pogardliwie. - Rzygać mi się chce na myśl, że tobie takie zabawy mogły
przychodzić na myśl, kiedy byliśmy sami.
- Nigdy nie chciałem się do ciebie do--
- Nie mów! Nie mów tego na głos. Wypierdalaj stąd po tego wałka. Nie musisz już wracać.
Znów poczułem ścisk żołądka. Na dłuższą chwilę zapadła ciężka cisza. Robert stał i wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w ziemię.
- Mikołaja też tak wypierdolisz? - spytałem nagle.
- Nie twoja sprawa. - mruknął.
- Robert...
- Idź! Idź, bo ci wypierdolę zaraz po prostu, słyszysz?! - wrzasnął, podchodząc szybko w moją stronę i łapiąc mnie za fraki.
Nigdy
nie widziałem go w tym stanie. Nie czułem strachu w oczekiwaniu na
ewentualne obicie mordy. Przerażał mnie fakt, że właśnie sypnęła mi się
znajomość. Już widziałem oczami wyobraźni, jak Robert idzie do reszty i
opowiada o tym całym zajściu. Następnie w ciągu dwóch dni zostanę
wykluczony całkowicie z mojego stałego grona, kiedy ci doczepią mi łatkę
pedała. Nie wiedziałem jedynie, dlaczego Robert tak nerwowo to
przyjął... Chociaż mogłem się spodziewać, że spotkam się tutaj z taką
nietolerancją. Spoglądałem mu w oczy, nie wiedząc, jak miałem się
zachować. Ten po dłuższej chwili wypuścił ciężko powietrze i odepchnął
mnie od siebie na tyle mocno, że wylądowałem na ziemi. Bez słowa zaczął
kierować się z powrotem na boisko.
Zostałem sam. Deszcz
zaczął ponownie padać, jakby wyczuł sytuację. Nie chcąc zbyt wiele
myśleć, podniosłem się z brudnej ziemi i przetarłem moje dresowe
spodnie. Westchnąłem ciężko, opierając się jeszcze przez chwilę o płot.
Sytuacja zwyczajnie do mnie nie docierała. To stało się zbyt szybko,
podczas gdy mój mózg był pod słodkim wpływem alkoholu. Pokręciłem głową,
mówiąc sobie, że to się nie stało naprawdę. Smutny wzrok wbiłem w
ziemię, zastanawiając się, co zrobić ze sobą dalej. Po dłuższym
zastanowieniu ruszyłem w stronę swojego domu, żeby zrealizować swój
plan. Zioło... Potrzebowałem zioła.
Ostatecznie... Przecież nie było aż tak źle, ale nie wiedziałem, jak w następnym tygodniu pokażę się w szkole.
***
Dopiąłem
swego i zrealizowałem swój plan. Udałem się w umówione miejsce. W
kieszeni miałem zwiniętego wora, a także drugiego, w którym znajdował
się wałek, czyli coś, co marihuaną nie było. Dresiarze jednak zaraz po
chwili skapnęli się, że to, co im dałem, to majeranek. Nie postarałem
się jakoś z podmianą, ale musieli być niezwykle zrażeni faktem, że
wykorzystałem wobec nich sztuczkę, jaką się używało zwykle w styczności z
gimnazjalistami. W efekcie jeden z nich zdążył strzelić mi
precyzyjnego, prawego sierpowego prosto w nos tak, że aż wleciałem
barkiem na stary blok na tej ciemnej ulicy. Szybko jednak odbiłem się od
budowli i zacząłem biec na oślep, ignorując rwący ból w ramieniu.
Czułem, jak z nosa po moich ustach zaczęła lecieć mi krew, skapując na
moje ubranie.
Życie naprawdę mnie nie lubiło.
Ciekawiło mnie tylko, kiedy będę miał czas, żeby spokojnie popatrzeć,
jak mój świat się powoli walił. Teraz musiałem skupić się na tym, żeby
biec, ile sił miałem w nogach.
Nieco niezdarnie przeskoczyłem
przez płot jednej z działek. W ten sposób biegłem po cudzych kwiatkach.
Widząc przed sobą niebieską altankę, wpadł mi do głowy pewien pomysł i
bez większego namysłu postanowiłem go wykonać. Kiedy tylko rozwaliłem
szybę, usłyszałem za sobą głosy goniących mnie ulicznych goryli, dlatego
znów dałem rurę. Dziękowałem jedynie, że w tym dniu masowego
nieszczęścia mogłem być chociaż szybszy od goniących mnie ludzi, którzy
chcieli obić mi twarz.
Nagle doznałem bliskiego
spotkania z chodnikiem. Nie wiedziałem nawet, kiedy wylądowałem na
betonie, mocno zahaczając o nie łokciem, ale szybko podniosłem się i
kontynuowałem bieg.
- Kurwa. - kląłem, kiedy adrenalina powoli
opadała i zaczynałem czuć powoli ból. Przeskoczyłem jeszcze mniej
zgrabnie przez kolejny płot, wychodząc z terenu działek na kolejną,
ciemną i znajomą mi uliczkę. Nie chciałem się rozczulać nad
wspomnieniami, ale to właśnie tutaj ostatnio dostałem wpierdol.
Obejrzałem się za siebie. Czterech typków wciąż dzielnie mnie goniło, nie chcąc dać za wygraną.
-
Ej! - usłyszałem krzyk, a potem dostrzegłem zatrzymane niedaleko auto.
Szybko pobiegłem w stronę samochodu. Precyzyjnie wskoczyłem na miejsce
pasażera i szybko zamknąłem za sobą drzwi. Oparłem się z ulgą o oparcie,
a dopiero potem zerknąłem w stronę mojego wybawcy. Długo jednak mu się
nie przyglądałem, kiedy z oczu lały mi się łzy spowodowane bólem nosa.
Przyłożyłem skaleczoną dłoń i odchyliłem głowę.
- O cholera. Co
ci się stało? - usłyszałem być może minimalnie zatroskany głos Patryka,
mojej najgorszej miłości, jakiej kiedykolwiek w życiu przeżywałem.
Dlaczego to musiał być on? Kiedy już powoli o nim zapominałem? Życie
naprawdę mnie nie lubiło... Ale ostatecznie lepszy taki trudny do
rozgryzienia Patryk, niż czterech dresiarzy gotowych do bójki.
- To, co widzisz. - mruknąłem niechętnie.
- W sumie to masz szczęście, że akurat teraz tędy przejeżdżałem.
- Niestety, pół-pedały nie mają lekko. - odmruknąłem znów mało entuzjastycznie, co najwyraźniej szatyna przygasiło.
-
Daj głowę w dół, a nie do góry. - zerknąłem w jego stronę, a następnie
posłuchałem się jego wskazówki. - Masz jeszcze jakieś rany?
- Mam rozjebany łokieć i szkło w dłoni. - odpowiedziałem i zaśmiałem się cicho.
- Jak ty to zrobiłeś?
- Spierdalałem przez działki i stwierdziłem, że się ukryję w cudzej
altance, więc rozjebałem okno, ale tamci zaczynali mnie doganiać, więc
znowu dałem długą. Biegłem przez jakieś popierdolone haszcze zasadzone
na działce i w efekcie się wypierdoliłem na łokieć prosto na betonowy
chodnik. - mruknąłem, a ten w odpowiedzi skrzywił się i wydał z siebie syknięcie.
- To chujowo. Ale skąd pomysł, żeby schować się na działce?
-
Nie wiem, może podświadomie pragnąłem mieć rozjebaną dłoń. - znów
powiedziałem z głupim uśmiechem na twarzy. Do wszystkiego teraz
podchodziłem z dziwną rezygnacją. W dodatku... Ból fizyczny tego dnia
bardzo mi się przydał. Bynajmniej nie myślałem za wiele, ba, zdążyłem na
dłuższy czas zapomnieć o tym, co wydarzyło się w ciągu tych ostatnich
dwóch lub już nawet trzech godzin. Nie wiedziałem ile, bo straciłem
rachubę przez to wszystko.
Zerknąłem za szybę. Dostrzegłem, że nie jechaliśmy w dość znajome mi kąty. - Te, czemu zawiozłeś mnie pod swój dom?
-
Co? Eee... Tak odruchowo, zresztą... Tutaj sobie
to przemyjesz, a ja zerknę na twoją rękę. - odpowiedział dziwnie
zmieszany, a ja zmrużyłem oczy. Odsunąłem dłoń od swojego nosa. Nie
czułem już, żeby krew wciąż ciekła.
- ... No w porządku. -
odmruknąłem i otworzyłem drzwi samochodu, kiedy już byliśmy na miejscu.
Nie wiedziałem, co miałem myśleć o tej sytuacji, bo byłem zbyt obolały i
wciąż jeszcze nieco wstawiony. Skierowałem się do domu Patryka i
wszedłem do środka. Tam zdążyłem zauważyć, jak bardzo moja kurtka była
ubrudzona z krwi. Co gorsza - nie tylko ona, ale też i bluzka. - No ja
pierdole. Kiedy ja tą kurtkę niby rozpiąłem? - mruczałem sam do siebie,
kiedy powoli i z trudnością ściągnąłem z siebie zbędne ubrania. Szybko
ruszyłem do łazienki. - Umiesz wyciągać szkło ze skóry? - spytałem,
wyciągając zranioną dłoń przed siebie. Drżała. Wziąłem chusteczkę, żeby
zetrzeć z twarzy krew.
- Chyba tak... Czekaj. - mruknął, a ja
poczułem, jak ten zabrał mi materiał z ręki. - Będzie szybciej, jak ja
to zrobię. - oznajmił, na co ja spoglądałem na niego z ukrytym
zdziwieniem. Szatyn namoczył chusteczkę, a następnie zaczął ścierać mi
krew z nosa i ust. Zmrużyłem oczy i uśmiechnąłem się delikatnie kącikiem
ust, wyłapując jego krótkie zerknięcia na moje wargi. Gdy tylko na nich
poczułem mokrą chusteczkę, delikatnie je oblizałem, chcąc zobaczyć jego
reakcję. Zauważyłem dziwną panikę i zdenerwowanie w jego oczach.
- Drżysz. - stwierdziłem ze zwycięskim uśmiechem na twarzy.
- Brak magnezu w organizmie przez kawę. - odparł, jakby nauczył się tego na pamięć, a ja spoważniałem.
-
A ja myślałem, że to wciąż z obrzydzenia do mojej osoby. -
odmruknąłem, przypominając sobie to stare wydarzenie między nami. Ten
jednak nie odezwał się, a za to chwycił delikatnie moją rękę, żeby
przyjrzeć się ranie na łokciu. Zajął się również tym urazem, a potem
przeszedł do skaleczonej szkłem dłoni.
- Nie powbijało się dużo.
Chodź, muszę znaleźć gdzieś igłę i pójdziemy do salonu... - mruknął w
końcu, wychodząc z łazienki i kierując się na moment do kuchni, żeby
wziąć stamtąd potrzebne rzeczy.
- Jasne, pewnie. - mruknąłem
krótko, idąc za nim. - Ej... Dlaczego to robisz? - spytałem w końcu,
spoglądając na niego oczekująco. Ten dzień był już wystarczająco okropny
i niedokończone czy też niewyjaśnione sprawy mnie męczyły. Nie tyle, że
miałem dość ekscesów na dziś, to nie chciało mi się znosić
niezrozumiałych sygnałów ze strony szatyna.
- Hm?
- Nie rozumiem cię. Nazywasz mnie
pół-pedałem, unikasz mnie, potem wpadasz do mnie na chatę, całujesz się z
Sylwią, następnie dajesz jej kosza, a teraz zgarniasz mnie rannego z
ulicy do siebie, zamiast mnie ewentualnie odwieźć pod mój dom.
-
Dobra. - zaczął, nerwowo zamykając szufladę. - Za
pół-pedała przeprosiłem, a poza--
- Ale w chujowych okolicznościach.
- Ten pocałunek nie był z mojej inicjatywy. Daj już więc spokój. Przepraszam cię za to, że ciężko zrozumieć
moje zachowanie. Nie jestem społecznym człowiekiem.
- Zauważyłem.
- Poza tym, nigdy nie znałem nikogo biseksualnego i to było dla mnie... Coś nowego, dlatego tak zareagowałem.
- I tak reagujesz na nowość? Trochę chujowo.
-
Nieważne... - mruknął nagle i skierował się do salonu. Ruszyłem za nim,
wciąż obserwując i badając jego zachowanie. Dziw, że jeszcze miałem na
to jakiekolwiek siły. Usiadłem na kanapie, a Patryk zaczął wyciągać igłą
drobinki szkła przy zapalonym świetle. Czułem nieprzyjemne ukłucia, ale
nie było to coś bolesnego. W końcu miałem na ciele gorsze obrażenia.
Wlepiałem się intensywnie w jego twarz, która pogrążyła się w dziwnym
skupieniu. Nie czuł nawet zdenerwowania takim bliskim ze mną kontaktem.
Gdy skończył, zerknął na mnie na moment.
- Chciałbym wiedzieć, o
czym
przeważnie myślisz. - mruknąłem nagle, a ten znów podniósł na mnie tym
razem nieco zszokowany wzrok. - Często
się zastanawiam, co w danym momencie myślisz i nawet nie wiesz, jak mnie
to nieziemsko wkurwia, że prawie nic o tobie nie wiem. - kontynuowałem,
mając poważny wyraz twarzy. Zerknąłem na chwilę na dół, żeby złapać go
za dłoń, która spoczywała na kanapie tuż obok mojego kolana. Poczułem,
jak próbował ją wyswobodzić, ale ja szybko mu w tym przeszkodziłem. -
Nie puszczę cię, dopóki nie powiesz mi, co teraz myślisz. - dodałem,
będąc zupełnie poważny.
- Ja również nie wiem o tobie zbyt wiele. - odezwał się nagle, błądząc gdzieś wzrokiem.
- Ale ja nie wstydzę się swoich uczuć.
- Dobra. Ja... Żałuję, że pokomplikowałem
pewne sprawy... Pewne rzeczy nie powinny mieć
wpływu na nasze relacje... Chciałbym,
żebyśmy mieli sztamę. - powiedział, a ja nieznacznie pokręciłem głową.
-
Jesteś idiotą. - skwitowałem, parskając śmiechem. Nie czułem się tym
razem zły, poirytowany czy rozbawiony. W jakiś sposób byłem
zrezygnowany. Rozluźniłem więc ucisk.
- Wiem. - usłyszałem tylko tyle.
-
To ja będę spadał. - oznajmiłem, podnosząc się z kanapy. To nie miało
sensu. To wszystko nie miało sensu. Dawno nie czułem się tak cholernie
źle. Sytuacje w domu, sytuacja w paczce, teraz znowu złudne nadzieje.
Znaczy, dobra, nie popadałem w jakąś depresję. Skrajną depresję będę
mieć jutrzejszego ranka, kiedy to wszystko do mnie na trzeźwo dotrze.
-
Czekaj! - usłyszałem i odwróciłem w jego stronę głowę. - Możesz tu
zostać. W sensie nocować... - dodał, na co ja spojrzałem na niego znów
nieco wytrącony z tropu. Naprawdę go nie rozumiałem. Po krótkim namyśle,
widząc jego zdenerwowanie na twarzy, uśmiechnąłem się złośliwie. To
musiała być jakaś jego głupia gra. Naprawdę go nie rozumiałem, ale skoro
ze mną się bawił, to czemu ja miałbym tego nie robić? Przybliżyłem się w
jego stronę tak, że dzieliły nas centymetry. Chciałem dać tej sytuacji
ostatnią szansę. Skrępować go i sprowokować swoim zachowaniem na tyle,
żeby w końcu się otworzył.
- Chcesz żebym u ciebie spał? -
spytałem, a potem nachyliłem się w jego stronę. - Z tobą? - spytałem
znów nieco ciszej. Zgasiłem za sobą światło. Wróciłem do Patryka, znów
pokonując między nami dużą odległość. Twarz przybliżyłem do jego,
zwyczajnie pozbawiając siebie jakichkolwiek pohamowań. - Chciałbym
wiedzieć, co teraz myślisz. - odezwałem się do niego szeptem, prawie
muskając jego wargi. Patryk nie odsuwał się, więc uznawałem to za sukces
i jednocześnie zachętę. Brnąłem w to dalej. - Mimo że twoja twarz
zdradza tak
wiele emocji, nie jesteś w stanie się do nich przyznać. Wkurwia mnie to
nieziemsko.
Co o mnie myślisz, Patryk? - szeptałem w jego stronę, stykając się z nim
ciałem. Skaleczoną dłonią sięgnąłem po jego okulary i odłożyłem je na
oślep na stół, by zaraz potem zetknąć się wargami ze słodkimi ustami
Patryka. Z początku nie poczułem żadnego sprzeciwu. Szatyn jednak zaraz
się odsunął nieco spłoszony, gdyby tylko poczuł mój język w swojej jamie
ustnej.
- Ja... - zaczął, ale szybko mu przerwałem, składając na
jego ustach szybki, przelotny pocałunek. Nie chciałem dać za wygraną.
Nie mogłem pozwolić mu na ucieczkę. Po prostu chciałem poczuć go więcej,
nawet jeśli mój obecny stan na niezbyt wiele pozwalał. W końcu nasze
usta i języki splotły się na dłużej, a Patryk nieśmiało położył dłoń na
moim zdrowym ramieniu. Odruchowo ruszyłem moją ranną w łokciu ręką i
przyciągnąłem go do siebie, wydając z siebie cichy jęk z bólu. Szatyn
znów się odsunął ode mnie.
- Nie pozwolę ci spierdolić. -
mruknąłem z niezadowoleniem. Gdy próbował się odsunąć, ja przycisnąłem
go do siebie jeszcze mocniej, ignorując ból. - Boisz się tego, kim
jesteś, nie? Chcesz, żebym był tutaj,
ale nie chcesz mnie dopuścić do siebie. Jesteś strasznie sprzeczny. -
kontynuowałem, szepcząc tuż przy jego uchu i bawiąc się nim. - Robisz
co innego, a twoje ciało co innego. Nikt nas nie widzi,
Patryk. - zabrałem się za rozpinanie jego koszuli, kiedy delikatnie
pchnąłem go w stronę kanapy. Usiadłem mu na kolanach, kładąc dłonie na
jego torsie. - Nie przekonasz się, kim
jesteś, dopóki nie spróbujesz. Chcesz tego, prawda? - mruknąłem,
uśmiechając się zawadiacko kącikiem ust. Spoglądałem intensywnie w jego
oczy, chcąc doszukać się niemej zgodny, jednakże szatyn zaskoczył mnie i
sam zainicjował pocałunek, ujmując moją twarz w dłonie.
Zatracając
się w tym pocałunku, zacząłem niezdarnie gładzić jego skórę dłońmi, w
głębi duszy żałując, że tak bardzo zostałem dzisiaj załatwiony i nie
mogłem zrobić z nim czegoś więcej. Zdawało się, że jednak jeszcze tego
samego dnia spotkało mnie coś dobrego. To też było równie niewiarygodne.
Kiedy odsunąłem się od jego ust, żeby przejść na podbródek i coraz
niżej, powoli zapominałem o swoich obrażeniach i o tym, że te czynności
przynosiły mi większy lub mniejszy ból. Jego zapach był przyjemny i
uspokajający, tak samo to, że szatyn nieśmiało zaczął mnie obejmować.
Nie myślałem i nie przejmowałem się niczym, korzystając z chwili. Moje
dłonie zeszły niżej, kiedy napotkały wybrzuszenie w kroku. Odsunąłem się
od niego, mimowolnie uśmiechając się lekko.
- Jesteś twardy. -
mruknąłem, dobierając się do jego rozporka. W końcu po trzech próbach
udało mi się. Ukląkłem przed nim, zerkając jeszcze w jego stronę. Patryk
w obliczu podniecenia wydawał się być teraz niecierpliwy, co mnie nawet
cieszyło. Chciałem sprawić mu jak największą przyjemność, więc nie
przeszkadzał mi ten chwilowy błysk w jego oczach. Wplótł palce w moje
włosy, a ja ująłem delikatnie jego penisa i rozpocząłem jego wstępną
pieszczotę. Moje rany teraz nie miały znaczenia, kiedy w końcu miałem
okazję zrealizować jedną ze swoich fantazji. Jednakże gdyby nie one, z
pewnością doszłoby do czegoś więcej.
- Dam ci
czas na oswojenie się z tym. - powiedziałem, kiedy już było po
wszystkim. Patryk dość szybko doszedł. Musiał być naprawdę niewyżyty lub
też... To ja tak na niego zadziałałem.
Spoglądałem mu głęboko w
oczy, chcąc się w nich cokolwiek doszukać, ale widziałem jedynie
zdezorientowanie. Sam nie wiedziałem, co do końca o tym myśleć. -
Chodźmy spać. - odezwałem się po chwili pełen wątpliwości i wstałem.
-
A, tak... - wybudził się, wciągając wyżej spodnie i zapinając rozporek.
Szybko ruszył w stronę swojego pokoju na górze, a ja ruszyłem za nim. -
Dam ci coś do przebrania. - rzucił już w swoim pokoju i wyciągnął
jakieś ubrania ze swojej szafki. Ja je pochwyciłem i próbowałem zdjąć z
siebie obecne, żeby ubrać te świeże. Niestety, niesfornie mi to szło, a w
dodatku kątem oka zerkałem w stronę Patryka, który się właśnie
rozbierał. Szatyn robił to wszystko w dużym skrępowaniu, ale gdy tylko
udało mu się ubrać, zerknął w moją stronę. Widząc, jak męczyłem się ze
ściągnięciem i założeniem koszulki, podszedł do mnie. Pomógł mi ją
zdjąć, a ja poczułem jak przesuwał palcami po mojej skórze. Przeszedł
mnie delikatny dreszcz.
- Znowu coś zrobiłeś sobie z barkiem? - spytał po chwili.
- Yup. Zdaje się, że tak
- Dlaczego tamta czwórka cię goniła?
- Skroiłem ich z zioła. Miałem być pośrednikiem i im dać wora, ale stwierdziłem, że się nie skapną.
- I co?
-
No jak się idzie domyślić, to się skapnęli. - zaśmiałem się. - Zresztą, tamtejsi mnie nie trawią, więc nie mieli skrupułów,
by obić mi trochę ryj. - dodałem, po czym próbowałem ubrać koszulkę.
- To czemu tam chodzisz?
- Mam tam kumpla. - wzruszyłem ramionami, ale zaraz syknąłem z bólu. ~ A w zasadzie miałem... ~ dodałem już w myślach.
-
Mhm. - mruknął w odpowiedzi i na chwilę zapadła dziwna cisza.
Spoglądałem na niego, orientując się po chwili, że staliśmy blisko
siebie. Patryk po chwili odkaszlnął, niszcząc tę atmosferę. - To ten...
Dobranoc. - powiedział, po czym skierował się do łóżka. Ja ruszyłem za
nim, wsuwając się pod kołdrę. Wlepiłem wzrok w szatyna, który leżał na
plecach i wpatrywał się uparcie w sufit.
- Patryk? - odezwałem
się, a gdy tylko się odwrócił, bez skrupułów złożyłem na jego ustach
krótki pocałunek. - Gdybym
dzisiaj nie był poobijany, z chęcią zrobiłbym z tobą coś więcej. -
mruknąłem cicho, mrużąc oczy i uśmiechając się złośliwie. Widząc minę
szatyna zaśmiałem się krótko. Objąłem go ramieniem i przycisnąłem
delikatnie do siebie. Kiedy przymknąłem oczy, poczułem jak Patryk
kładzie dłoń na moim boku. Nie wiedziałem, jak miałem nazwać te relacje,
ale ten dzień był wystarczająco męczący i jednocześnie wydawał się być
na tyle nierealny, że nie chciałem się nad niczym zastanawiać.
Nie musiało minąć wiele czasu, bym mógł wpaść w przyjemny i spokojny sen.
-----------------------------------------
Po
kilku poprawkach ogarnęłam, że ten rozdział opisuje najgorszy dzień
Daniela, tymczasem jest to rozdział "13" :-))) To nie może być
przypadek.
Swoją drogą, pospałam sobie dzisiaj, a następnie
pobiegałam i jako pobudzony człowiek mogłam dokonać tych poprawek.
Przepraszam, że tym razem zwlekałam z rozdziałem, ale szczerze (bo w
sumie nie widzę problemu z wyjawieniem tego) nabawiłam się nerwicy
lękowej. Trochę ciężko mi się skupić na czymkolwiek, jeśli od ponad
tygodnia napadają mnie nachalne lęki i obawy, że mogę być chora na jakąś
poważną chorobę, mimo iż w rzeczywistości wiem, że żadnej choroby nie mam. Nie jest to jednak coś, z czym sobie nie dam rady! Bo
już to wszystko powoli się uspokaja i kolejny rozdział wyjdzie szybciej
;) No i będzie się dziać coś nowego.
Miłego czytanka życzę! Mam nadzieję, że się podobało.
Aaaa
OdpowiedzUsuńMegamegamega
Uwielbiam jak ukazujesz jedną sytuację z dwóch perspektyw. Pozwala to naprawdę czuć się obserwatorem sceny.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za Ciebie i wenę!
I nie mogę się doczekać ich spotkania :3
Dziękuję bardzo za taki komentarz c:
UsuńKiedy dodasz nowy odcinek? Już się nie mogę doczekać!! :-D
OdpowiedzUsuń