Rozdział 42

- Adrian, powiadomiłem twoich rodziców. - powiedział mężczyzna odziany w mundur. Wysoki brunet o zielonych oczach. Nie powinienem był być zdziwiony. Krzysiek - bo tak miał na imię - kolega mojego ojca, pracował już od dłuższego w policji. W jakiś sposób jego widok sprawił, że znowu ujrzałem cień nadziei. Brunet pewnie dostrzegł ten moment, w którym moje oczy wręcz błysnęły. Mężczyzna usiadł przede mną - Powiedz mi, co się stało dokładniej. Milczenie nie będzie najlepszym rozwiązaniem, a nie wierzę, że ty byś mógł kogoś zabić. - słysząc to, znów od razu zobojętniałem. Przez moment utrzymywałem na nim wzrok, w którym nie było ani krzty wiary w słowa wypowiedziane przez niego przed chwilą.
- Marcin miał problemy w domu. - zacząłem cicho. - Jego ojciec był chory psychicznie. - zacząłem, ale zaraz urwałem, nie wiedząc, jak dalej kontynuować.
- Skąd te oskarżenia?
Wahałem się przez dłuższy moment nad odpowiedzią. Nerwowo zacząłem stukać palcami po stoliku, zaczepiając na nim wzrok.
-  Nikt zdrowy nie... Kur...de. - jęknąłem, czując jak ze zdenerwowania robią mi się szklane oczy bo nie umiałem tego wypowiedzieć. - Nikt zdrowy nie robi takich rzeczy swojemu własnemu synowi. Takich... Na tle seksualnym. Wbrew jego woli. - dokończyłem, czując uderzenia gorąca. - Nikt zdrowy nie dźga swojego syna nożem, ani nie ogłusza kogoś, kto chce pomóc jego synowi.
Spoglądał na mnie z lekkim niedowierzaniem.
- Spokojnie. - powiedział w końcu, zachowując zimną krew. Miał nieodgadniony wyraz twarzy. Ciekawe, co on o tym myślał? - Marcin nie jest w najlepszym stanie, ale wyjdzie z tego. Obecnie przeprowadzamy dochodzenie i jest parę rzeczy świadczących o tym, że to nie ty. 

Odetchnąłem z ulgą. Ale tylko trochę. Tak bardzo teraz chciałem być przy nim, upewnić się, że na pewno z tego wyjdzie. Opuściłem wzrok na stół.
- Chcę, żeby to się już skończyło. - powiedziałem po dłuższej chwili milczenia, pozwalając sobie na chwilową skruchę. Pewnie przez to zabrzmiałem jak dziecko.
- Potrzeba czasu. - rzucił, po czym podniósł się z krzesła. - Owszem, zdarzają się czasem przypadki, w których winni unikają kary, a niewinni idą za kratki, ale to bardzo rzadkie. Nie musisz wątpić w nasze poczucie sprawiedliwości. No, to tyle. - dokończył, po czym wyszedł, zostawiając mnie znów samego.
Co miałem tutaj robić? Czym zająć czas? Schowałem twarz w dłoniach. Trwanie dochodzenia trochę potrwa, ale nawet jeśli nie byłem winny, czekały mnie wizyty w sądzie. A co jeśli wcześniej wszyscy wyolbrzymialiśmy fakt, że Ksawery uniknąłby karę, gdybyśmy przedstawili sprawę z dowodami? Czego tak naprawdę się baliśmy, nie chcąc iść tego zgłosić? Wiedzieliśmy ja, matka i Marcin. Żadne z nas nie poszło z tym walczyć. Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej, mniej dramatycznie.

Słyszałem tylko swój oddech i gdzieś w oddali działające urządzenia. Lampa w pomieszczeniu zaczęła mrugać. W dodatku zaczęła działać głośniej, co zaczynało być irytujące. Przetarłem oczy, czując jak się lekko szklą. Musiałem dać chociaż chwilowy upust emocjom. Chciałem tylko, żeby ktoś przy mnie był. Nawet nie gadał, nawet nie słuchał. Po prostu był. Skrzywiłem się. Chciałem coś rozwalić. Tak bardzo teraz tego pragnąłem. Przetrzymywanie kogoś w taki stanie, w takiej ciszy mogło zrobić z niego wariata. Miałem wrażenie, że nie umiałem usiedzieć tu ani minuty dłużej. Tylko że... Byłem bezradny, nie mogłem po prostu wyjść.

***

Miałem wahania nastroju. Znowu się uspokoiłem. Nie wiem, ile czasu minęło, ale zacząłem się zastanawiać nad tym, czy ludzie już wiedzieli. Czy w klasie będą o tym rozmawiać. Czy napisali w gazecie, podając imiona i inicjały nazwiska, a reszta się domyśliła o kogo chodzi. Czy byłem na ustach wszystkich. Czy byłem uznawany za mordercę. Ja, morderca. Znowu zaczynałem panikować. Przecież to nie była prawda. Czy kiedykolwiek będę mógł z siebie zmyć tę złą reputację? Ludzie w takich małych miastach, jak to, zawsze pamiętali. Godne podziwu, jak bardzo mieszkańcy nie mieli swojego własnego życia.
To najgorsze moje dwadzieścia cztery godziny w życiu. Mogłem tu tylko siedzieć, bo o spaniu nie było mowy. Bez warunków i z dręczącymi myślami nie potrafiłbym. Cały czas o tym wszystkim myślałem, zataczając koło; to przypominałem sobie akcję w domu Marcina, a potem myślałem o nim samym. O tym, czy był chociaż przytomny. Czy się zastanawiał, co ze mną. Czy się o mnie martwił.
Tak minęła mi noc. Dopiero noc. Bo przede mną jeszcze czekało pół dnia. Miałem wrażenie, że dopiero wschodzące słońce miało ze mnie ubaw i specjalnie tak wolno wyłaniało się zza horyzontu. Złośliwość rzeczy martwych.

***

- Wstajemy. - poczułem delikatne szarpnięcie w ramię. Odchyliłem się od ściany, otwierając oczy. Przysnąłem. Spojrzałem podkrążonymi oczami na funkcjonariusza. Od razu przypomniałem sobie o wszystkim. Wolałbym już tak zasnąć na wieki. - Wypuszczamy cię do kolejnego przesłuchania. W ten czas nie wolno ci opuszczać tego miasta. - powiedział do mnie jakby wyrecytował to na pamięć. Wstałem i zostałem poprowadzony najpierw do wyjścia z izby, a potem skierowano mnie do wyjścia. Gdy tylko wyszedłem z komendy, na parkingu zauważyłem znajomy mi samochód oraz wychodzącą z niego matkę.
- Adrian... - zaczęła załamanym tonem. Skierowałem się w jej stronę, idąc bardzo powoli. - Co się dzieje...? - spytała od razu. Spojrzałem na nią zmęczonym wzrokiem, ale i też pełnym wyrzutów, na co wyraziła lekkie zdziwienie.
- Ten psychol dźgnął Marcina, ogłuszył mnie, a potem zabił siebie, żeby mnie w to wszystko wrobić. - warknąłem, wsiadając do samochodu. Matka zasiadła za kółkiem, spoglądając na mnie. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, której nienawidziłem, odkąd spędziłem noc na tej cholernej komendzie. Miałem dość. - Mówiłem kurwa żeby iść z tym wcześniej na policję, to mi mówiłaś, że kurwa nie warto! Nie warto, bo rzekomo ten psychol ma plecy i wszystkie zarzuty zostaną odsunięte! To teraz kurwa masz, twój syn jest wpierdolony w morderstwo i nawet jeśli jest jakaś szansa na to, że wszystko pójdzie dobrze i wpakują mnie za kraty, to i tak Marcin teraz leży w szpitalu i w sumie nie wiem, co dokładniej z nim jest! - wydarłem się, nie mogąc wytrzymać. Wydarłem się w stronę matki. I mimo, że powinno było mi być teraz wstyd, ulżyło mi. Ona milczała. Milczenie było chyba najgorszą formą przekazania mi, że zachowałem się beznadziejnie. Drgnęła mi górna warga, jakbym miał warczeć niczym pies. - Nie gap się na mnie, tylko jedź do tego jebanego szpitala. - rozkazałem, na co ona tylko westchnęła.
Całą podróż jechaliśmy w ciszy. Prawie.
- Dzisiaj na obiad zrobiłam pierogi. - oznajmiła, kiedy zajechaliśmy na parking pod szpitalem.
~ Aha. ~ pomyślałem. ~ Będziesz mi je mogła dostarczać podczas widzeń, jak będę siedział w pierdlu. ~ dodałem w myślach, prychając. Nie odezwałem się jednak na głos. Nie rozumiałem, dlaczego w taki sposób chciała rozładować atmosferę i dlaczego w taki sposób chciała nawiązać ze mną rozmowę. Szybko ruszyłem w stronę szpitala, pytając się na wstępie, gdzie leży Marcin. Gdy otrzymałem taką informację, od razu tam pobiegłem. Za bardzo nerwy mnie roznosiły, bym mógł spokojnie iść. Wszedłem na salę, gdzie leżał brunet. Akurat w pomieszczeniu znajdowała się pielęgniarka. Zauważyłem, że Marcin spał albo był nieprzytomny. Nie wiedziałem.
- Przepraszam. - zacząłem, chcąc zaczepić pielęgniarkę. - Jaki jest jego stan?
- A kim pan jest?
- Jestem jego przyjacielem.
- Yhm, rozumiem. - pokiwała głową. - Ma za sobą ciężką noc. Jego organy wewnętrzne ucierpiały, dlatego chirurdzy musieli je zaszyć. Będzie musiał poleżeć tutaj przez trochę dłuższy czas.
Skinąłem głową i spojrzałem smętnie na Marcina. Trochę mi ulżyło. Był cały i z tego wyjdzie, ale widok leżącego bruneta na białym, szpitalnym łożu, było jednocześnie czymś okrutnym. Z sekundy na sekundę zacząłem sobie uświadamiać, jak bardzo nie chciałbym go stracić. Odruchowo w głowie zacząłem układać sobie najgorszy scenariusz, co by się stało, gdyby odszedł. Natychmiastowo do moich oczu napłynęły łzy.
- Ojej, aż tak jesteście ze sobą blisko? - spytała zatroskanym tonem, kiedy nagle pielęgniarka odwróciła w moją stronę. Szybko otarłem łzy i spojrzałem na nią. Zapomniałem kompletnie o tym, że tu była, mimo że jakoś wybitnie dużo czasu nie minęło. Od razu jak otrzymałem odpowiedź, po prostu zignorowałem jej osobę. Skinąłem jej potakująco głową, nie za bardzo wiedząc też, jakie relacje miała na myśli, pytając o to, jak bardzo blisko ze sobą jesteśmy. - On teraz odpoczywa. Powinien się niedługo obudzić. - powiedziała pod nosem, przebierając pościel w pustym łóżku obok.
- Dziękuję. - powiedziałem, obserwując ją jeszcze przez chwilę. Nigdy nie spotkałem nikogo tak miłego w personelu szpitala. Musiała być nowa. Była młodą, atrakcyjną szatynką, wciąż z błyszczącymi młodzieńczo oczami.
Spojrzałem na Marcina. Kolejne minuty czekania. Wkrótce przyszła również moja matka, której obecność zignorowałem. Nawet nie wiem kiedy, położyłem głowę na jego łóżku i przysnąłem.

***

Biegałem sobie beztrosko po domu. Mamy nie było, a ojciec spał na kanapie. Ja, wówczas bawiąc się w bycie Super Saiyanem, zauważyłem na komodzie paczkę zapałek. Ciągnęło mnie do tego jak srokę do błyskotki, dlatego dużo się nakombinowałem, by się wspiąć i w końcu się do nich dorwać. Gdy już je wreszcie zdobyłem, wpadłem na kolejny pomysł. Podszedłem do leżącego na brzuchu na kanapie ojca i sięgnąłem do jego tylnej kieszeni, gdzie wystawała paczka fajek. Wyciągnąłem jedną i włożyłem do buzi, mając wizję siebie jako dorosłego, palącego mężczyznę z żoną u boku i z domem do utrzymania. Czy tylko na trzymaniu jej w buzi się skończyło? Nie. Wyciągnąłem zapałkę z paczki, po czym nieudolnie próbowałem ją odpalić.
Gdy w końcu mi się udało i wsadziłem ją do buzi, nie wiedząc kompletnie, że dymem trzeba się zaciągać. W tym momencie otworzyły się drzwi.

- Wtedy weszłam i zobaczyłam Adriana z papierosem w ustach. Nawet nie wiesz jak się zdenerwowałam. Na wstępie rzuciłam nerwowe "co ty robisz", a on, zupełnie beztrosko odpowiedział "palę papieroska, jak tatuś". Szybko wyrwałam mu tego papierosa z ręki. - zaśmiała się krótko.
Powoli docierało do mnie, kogo słyszałem. Czułem też, jak ktoś delikatnie głaszcze mnie po głowie i bawi się moimi włosami.
- Jak powiedziałam to Andrzejowi, to rzucił palenie. - zakończyła westchnięciem. - Zawsze robił wszystko, żeby zadbać o swojego syna.
- Robił? - usłyszałem niski, ale słaby głos blisko siebie.
- Dalej robi, tylko tego już tak nie okazuje. Marcinku, ty jesteś moim drugim synkiem, ale Andrzej jeszcze nie oswoił się z pewnymi... Sprawami.
Jak tak leżałem i nie chciałem się zbudzić do końca, wszystko zdawało się być jakby na miejscu. Czułem się tak beztrosko. Gdy tylko poczułem, jak brunet przestał się bawić moimi włosami i opuścił dłoń tuż przy moim policzku, ja po nią sięgnąłem, splatając z nim palce.
- A teraz Andrzejek się pewnie cieszy, że nie dość, że ma syna odmieńca, to jeszcze recydywistę. - rzuciłem kąśliwie, podnosząc się ospale. - Tak, słyszałem wszystko. - potaknąłem. Matka westchnęła, a ja spojrzałem na Marcina. Gdyby jej tutaj nie było, pewnie zrobiłbym coś, co mogłoby być spokojnie nazwane "afiszowaniem się miłością". Dlatego jedynie posłałem mu zmęczony uśmiech i ścisnąłem mocniej dłoń.
- W końcu się obudziłeś. - powiedział bardzo słabo i cicho, nieudolnie próbując zachować surowy ton. Zaraz potem się uśmiechnął nikle na znak żartu. Przez chwilę się tak na siebie patrzyliśmy.
- Dobrze, Adrianku, ja idę, ale nie zostajesz tutaj na noc. Musisz coś zjeść, a poza tym, jeszcze porozmawiać na ten temat.
- Zostaję.
- Nie, nie zostajesz.
- Zostaję.
Westchnęła cicho, po czym wstała i ruszyła w stronę wyjścia. Bez zbędnych sprzeczek szła ze mną na ugodę i jedynie wzdychała.
- Trzymaj się, Marcinku. - rzuciła na odchodne i zniknęła za drzwiami.
Zostaliśmy sami. W końcu. Przysunąłem się do niego na krześle i nachyliłem, by delikatnie musnąć go w usta. Bardzo ostrożnie, jakbym się bał, że miało mu to zaszkodzić w obecnym stanie.
- Jak się czujesz? - zacząłem, ujmując jego dłoń w moje obie ręce i spoglądając na niego spod przymrużonych i lekko sennych oczu.
- On się zabił, prawda? - spytał. Skinąłem głową. - Gdybyś tylko nie miał problemów z prawem, to poczułbym największą ulgę w moim życiu, jaką kiedykolwiek mogłem doświadczyć. - powiedział melancholijnie.
- Przebrniemy przez to razem. - odparłem, a Marcin wyswobodził dłoń z uścisku i przyłożył do mojego policzka. - Jesteś jedyną osobą, która może potwierdzić, że to nie ja ciebie zaatakowałem, że to nie ja zabiłem Ksawerego, że jestem niewinny. - dodałem, całując wierzch jego dłoni. Jakie to szczęście, że w pomieszczeniu nikogo nie było. Zwariowałbym bez tej małej dawki bliskości Marcina. 

Jakie to szczęście, że żył.

1 komentarz:

  1. Nie dziwię się reakcji Adriana. Sam jest dorosły ale to mama jest tą starszą, mądrzejszą. Trochę zachowania tej kobiety nie rozumiem, z jeden strony jej zachowanie w stosunku do Marcina w szpitalu a z drugiej brak reakcji na horror, który chłopak przeżywał w domu. Ksawery skończył ze sobą, tak jak podejrzewałam, szkoda tylko że taki syf po sobie zostawił. Tchórz jeden.

    OdpowiedzUsuń