Informatyk rozdział 3

Tego dnia zupełnie się nie wyspałem, a myśl o następnych godzinach w jakiś sposób mnie przerażała. Szkoła, praca, w której pracowałem nieregularnie i na czarno, no i w końcu sprzątanie domu. Obudziłem się w swoim łóżku na górze i jak zwykle w progu powitała mnie pustka oraz cisza. Zero żywego człowieka. Tęskniłem za ruchem w domu z każdym tygodniem coraz bardziej, dlatego też jak tylko jakiś kumpel wpadał, nie miałem problemu z przenocowaniem go.
Zwlokłem się na dół, żeby się ogarnąć, umyć, ubrać, zjeść śniadanie, a następnie wsiąść do samochodu, by podjechać pod szkołę. Kiedy tylko wysiadłem z auta i zamknąłem drzwi, rozejrzałem się wokół.
~ Ludzie... ~ pomyślałem, widząc uczniów idących w stronę technikum. Zarzuciłem plecak na jedno ramię i ruszyłem w stronę wejścia. Zza górki kawałek dalej wyłoniła się dość znajoma mi sylwetka, niestety nie widziałem już w tej odległości pewnych szczegółów, dlatego poznawałem ludzi po stylu chodzenia i posturze. A osobą okazał się być Klej.
- Joł. - przywitaliśmy się uściskiem dłoni, po czym razem ruszyliśmy w stronę szkoły. Wchodząc, rzuciłem krótkie spojrzenie w stronę planu, po czym skierowałem się na lekcje.
Pierwsze z nich zaliczały się do przedmiotów ogólnych, które mamy zdawać na maturze. Na tych starałem się tym razem bardziej skupić.

W końcu zbliżała się czwarta lekcja, dlatego powędrowaliśmy na ostatnie piętro. Obok nas stała o dwa lata młodsza klasa. Nie musiałem długo szukać, by odnaleźć swój obiekt westchnień, który po chwili dołączył do reszty swoich. Przechodząc obok mnie, rzuciła w moją stronę trochę dłuższe spojrzenie. Zauważyła mnie? Zawiesiłem na niej wzrok, by zaraz potem się otrząsnąć i się odwrócić.
- Zachowujesz się trochę jak cipa. - skomentował Klej, podchodząc do mnie. - Nie zagadasz do niej?
- Nie musisz dbać o moje sprawy miłosne. - wzruszyłem ramionami.
- Nie o to chodzi. Jeszcze tak z miesiąc, a codziennie w szkole będę widywać cień człowieka, a nie ciebie.
- Nie musisz się tak martwić. - odparłem, uśmiechając się delikatnie i nieco rozbawiony. - Dzieckiem nie jestem, dam sobie radę.
- Spoko. Jakbyś potrzebował podleczyć swoje złamane serce, to bij do mnie. - poklepał mnie po ramieniu, na co ja pokiwałem głową.

Zadzwonił dzwonek. Najpierw lekcje mieliśmy w sali obok drugoklasistów. Kolejną mieliśmy w pomieszczeniu, gdzie poprzednio na jednym z komputerów zostawiłem ten głupi komunikat. Gdy tylko chciałem ruszyć w swoją stronę, drugoklasiści zaczęli nas mijać. Podniosłem głowę, kiedy usłyszałem prychnięcie. Daniel, brat Sylwii, uśmiechał się do mnie z lekką pogardą. Nie wiedziałem do końca, o co chodziło, ale zignorowałem to i ruszyłem w stronę klasy.
Ten blondyn był dziwny. Mieszkał z matką, bo był z rozbitej rodziny, ale miał kasę. Tymczasem on sprawiał wrażenie dzieciaka z ulicy. Choć nie chciałem oceniać pochopnie, to wrażenie to jednak wrażenie i właśnie tak go widziałem. W dodatku zdawał się być niezależnym od nikogo cwaniakiem.
~ Nieważne. ~ mruknąłem, kiedy zasiadłem przy stanowisku i włączyłem komputer. Tym razem już nie chciałem się tak bardzo zadręczać Sylwią, tylko postanowiłem się wziąć za jeden z tematów, który był potrzebny do zdania ostatniej kwalifikacji. Kliknąłem w "mój komputer".

"Sam ssiesz, idioto". Taki właśnie komunikat wyskoczył mi na ekranie, po czym system przeszedł w proces zamknięcia. Uniosłem brew. Ktoś odpowiedział na mój błahy trick. Mimowolnie uśmiechnąłem się głupio sam do siebie. Włączyłem znów komputer. Po edycji pliku "mój komputer", zachciałem włączyć przeglądarkę, ale i tym razem powtórzyło się to samo. Prychnąłem. Po sprawdzeniu każdego z tych plików, okazało się, że były one podmienione na jeden i ten sam. Odruchowo pomyślałem sobie, że klasa, która miała również tutaj zajęcia, to ta, w której była Sylwia. Przetarłem odruchowo brodę, kiedy tak intensywnie myślałem. Trzecia klasa miała obecnie teraz praktyki, więc nie miewali tutaj lekcji, a pierwszaki nie były jeszcze dopuszczane do sal na ostatnim piętrze.
Gdy tylko zbliżał się koniec lekcji, a ja zrobiłem wszystko, co trzeba, zrobiłem screena pulpitu, usunąłem z niego wszystkie pliki, po czym ustawiłem screen na tapecie. Może na tym samym stanowisku siedziała Sylwia? Utworzyłem plik tekstowy na pulpicie. Zastanawiając się nad czymś przez krótką chwilę, zacząłem stukać w klawisze, by pojawił się tekst:

,,Miłego dnia ~ IV T"

Ukryłem plik. Przez chwilę zastanawiałem się, w jakim celu to napisałem. Wśród otaczającej mnie monotonii moje uczucia były na tyle stonowane, że tego typu zabawy - czy jakkolwiek to nazwać - uznawałem za totalne głupstwo. W końcu nie miałem pewności, że siedziała tutaj Sylwia, ani też, że znajdzie ten plik, ani też że na niego odpisze.
~ Każdy musi zrobić coś głupiego. ~ pocieszyłem się w myślach. Gdy wreszcie zadzwonił dzwonek, wyszedłem z klasy. W tym samym momencie młodsi zaczęli nas wymijać, by ruszyć na dół. Wtedy znów obok mnie pomknęła Sylwia, ale tym razem posłała mi dziwny uśmiech. Chcąc nie chcąc, poczułem to głupie czerwienienie się policzków. Miała taki uśmiech... Jakby wiedziała, że to ja zostawiłem te głupie komunikaty i że coś do niej czułem. Przełknąłem głośno ślinę, a mój wzrok powędrował dalej, gdzie stał Daniel i przyglądał mi się przez chwilę z uwagą, a potem wyszczerzył się ironicznie. Czasem bywałem paranoikiem, ale miałem wrażenie, że się ze mnie nabijali. Może mój anioł nie był taki czysty z charakteru. Uniosłem delikatnie brew, a potem odwróciłem wzrok. Lepiej zignorować.

***

Po szkole pojechałem do domu. Zdążyłem zrobić sobie obiad na szybko. Nieważne, ile czasu miałem, przeważnie robiłem coś, co nie zajmowało mi zbyt wiele czasu. Tęskniłem czasem też za obiadami. Życie dorosłe jednak nie było takie proste i świetliste, jak ja sobie je wyobrażałem jeszcze przed wyjazdem rodziców, ale po części to, co robiłem, było satysfakcjonujące.
Po zjedzeniu wziąłem się za powierzchowne sprzątnięcie domu. Przeważnie nie było zbyt wiele śladów użytkowania w pokojach, poza moim i poza kuchnią. Mogąc wreszcie odetchnąć, usiadłem na kanapie w salonie i włączyłem starego gruchota. Przetarłem zmęczone oczy. One ewidentnie w końcu kiedyś mi wysiądą. Leniwie jeszcze sięgnąłem po telefon, żeby umówić się na wizytę u okulisty. 

Jak bym wyglądał w okularach? Znowu zacząłem się nad tym zastanawiać, z ciekawości przeglądając na moment swoją twarz w ciemnym odbiciu ekranu od komórki, próbując siebie wyobrazić w szkłach. Skrzywiłem nieco usta.
- Nie wiem. - odpowiedziałem sam do siebie tonem, jakby ta niepewna odpowiedź była czymś oczywistym. Korzystając z dłuższej chwili odpoczynku, położyłem się na kanapie i przymknąłem oczy. Leżałem tak, nie zapadając w sen, ale wprowadzając siebie w stan spoczynku, jak komputer.
Kiedy minęło pół godziny, o czym poinformował mnie mój przypominacz (tak to sobie nazywałem) w telefonie, zerwałem się do wstania. Ruszyłem jeszcze do łazienki się przebrać, a następnie wyszedłem z domu, wsiadając do auta.

Pracowałem w serwisie, który znajdował się kawałek za miastem, całkiem blisko ulic, gdzie stały stare bloki, a po chodnikach w większości krzątali się cyganie oraz dresy. Robotę miałem na czarno, bez obowiązującej mnie umowy miałem niestandardowe godziny oraz czasem wolne do ugody. Szef dotychczas był uczciwy, co świadczył o tym fakt, że jeszcze dla niego robiłem. Nie zajmowałem się niczym innym jak naprawianiem sprzętu. Za godzinę pracy dostawałem osiem złoty. Nie było to dużo, jeśli miało się patrzeć na moją ilość godzin.
Zajechałem na parking obok serwisu i wszedłem do środka. Od razu siadłem przy swoim stanowisku. W szkole komputer, w domu komputer (lub telewizja), w pracy komputer. Naprawdę potrzebowałem wizyty u okulisty. Westchnąłem cicho.
- Patryk! - zawołał jeden z kolegów po fachu, podchodząc do mnie. - Weź dzisiaj zerknij do tego komputera. - wskazał palcem na komputer, który już czekał na biurku do naprawy. - Zaczął dzisiaj świrować, a ja już mam coś innego na głowie. Później przyjdź jeszcze do mnie, to powiem ci, co masz jeszcze do roboty.
- Nie ma sprawy. - skinąłem, spoglądając na komputer i zamrugałem intensywnie. Czułem zmęczenie. Wszystkim. Godziny w pracy były z pewnością tymi umykającymi z mojego życia, ale nic nie mogłem na to poradzić. Nie ociągając się dłużej, wziąłem się za sprawdzenie problemu w danym mi komputerze.

***

Był już późny wieczór. Siedząc w samochodzie puściłem cicho muzykę. Mój gust zahaczał o zagraniczny, czarny rap, czasem o rock alternatywny, rzadziej nu metal i polski rap. Wyjeżdżałem z parkingu spod serwisu, żeby skręcić w jedną z biedniejszych i poniszczonych ulic. Kątem oka mignęła mi dość znajoma sylwetka. Mój mózg zdążył zarejestrować, że ta osoba nie była w dobrym stanie. Korzystając z okazji, że nikt za mną nie jechał, zatrzymałem się i cofnąłem się. Uchyliłem okno, by ujrzeć poturbowanego Daniela z mocnym zranieniem policzka, strużką krwi na ustach i podbródku i ogólnie wyglądającego jak siedem nieszczęść.
Może mnie kiedyś uczciwość i chęć pomocy innym zwiedzie. Może kiedyś oberwie mi się za swoją naiwność. Ten dzień mógł być dniem jak co dzień, ale coś mnie pchnęło, by mu pomóc.
- Hej! - zawołałem, by ten się odwrócił w moją stronę. Spojrzenie, jakie mi posłał, sprawiło, że prawie tego pożałowałem. Tylko dlaczego prawie? - Potrzebujesz pomocy? - spytałem, zaraz potem odpowiadając w myślach, że oczywistym było, że jej potrzebował.
- Nie, dzięki. - zbył mnie. Zgrywał samodzielnego gnojka czy po prostu taki był?
- Ty jesteś Daniel, tak?
- A chuj ci do tego? - na tę odpowiedź się skrzywiłem.
- Nie jesteś zbyt miły dla kogoś, kto chciałby pomóc. - stwierdziłem, będąc wewnątrz lekko oburzony. To był ten moment, w którym powinienem był pozwolić Danielowi wlec się dalej na nogach jak zbity pies. Tymczasem nie dawałem za wygraną. - Po prostu wsiadaj. - powiedziałem z cichym westchnięciem. Dostrzegłem ten błysk wątpliwości w jego oczach, ale po chwili wahania ruszył w stronę samochodu. Światło na chwilę oświetliło jego twarz, a przy okazji pokazało jego obrażenia. Znów się skrzywiłem.
- Aż tak źle? - spytał nagle, gdy przyłapał mnie na przyglądaniu się jego twarzy.
- Nie. - mruknąłem, a zaraz potem wyciągnąłem w jego stronę dłoń. - Patryk jestem.
- Cóż, Patryku, miłe okoliczności by się poznać.
Zachowywał się jak niezależny dzieciak z ulicy. Jak pies wiecznie szczuty przez życie, odziany jedynie w markowe ciuchy. Był odpychający, ale intrygująco (i przyciągająco) sprzeczny.
- Kto cię tak urządził? - spytałem po chwili, ruszając samochodem.
- Dzieci ulicy. - odpowiedział. - Właśnie, gdzie jedziesz?
- W sumie to nie wiem... Lubię jeździć, po prostu. Możesz mi powiedzieć, gdzie cię zawieźć.
- Jedź na Arki... Chociaż, nie spieszy mi się do domu. Masz w domu jakieś opatrunki, nie?
- Co? Czekaj... Tak, mam, a czemu pytasz? - zmarszczyłem delikatnie brwi.
-  Zabierz mnie do siebie i przenocuj, a ja poznam cię z Sylwią. - zawiesił na mnie wzrok. Poczułem jak na wzmiankę o Sylwii zakołatało mi serce. - Jestem spostrzegawczy. Widzę, kiedy jakiemuś chłopakowi podoba się moja siostra. - dodał po chwili.
Był dziwny. Bardzo dziwny. Stanowił całkiem odrębny świat. Przyzwoitość zostawił gdzieś za sobą i zachowywał się dość bezwstydnie. Uderzył w czuły punkt, przy tym korzystając z sytuacji, żeby u mnie nocować. Po prostu był dziwny. Przełknąłem głośno ślinę, starając się, by rumieńce nie pojawiły się na mojej twarzy, ale na marne.
- Ale dlaczego mam cię przenocować? - spytałem w końcu.
- Powód jest nieistotny.
Przez moment się zastanawiałem. Wkrótce podjąłem decyzję.
- No dobra. - mruknąłem w końcu w odpowiedzi. Skręciłem na jakieś podwórko, by móc zawrócić i jechać w stronę domu.

A dzień miał być jak co dzień...

***

Przekręciłem klucz w drzwiach. Jedyną pocieszającą myślą mogło być ewentualnie to, że Daniel był na tyle bogaty, że nie musiał mi niczego zwyczajnie podpierdolić, choć wyglądał na kogoś, kto był zdolny do takich rzeczy.
- Nie wyniosę ci nic z chaty, raczej nie w tym stanie. - posłał mi krzywy uśmiech, kiedy zorientowałem się, że zbyt długo musiałem na nim zawiesić swój wzrok z dużą dozą niepewności co do jego osoby. Czy to on tak świetnie czytał z ludzi, czy to po prostu ze mnie wyjątkowo łatwo szło czytać? Speszony otworzyłem szybko drzwi.
- Wejdź. - mruknąłem, po czym ściągnąłem buty i bluzę, a Daniel poszedł w moje ślady, ale te czynności szły mu nieco powoli. Zrzucił plecak z pleców, a ja zapaliłem światło w przedpokoju.
- Świeci pustkami. Gdzie twoi rodzice? - spytał, przedtem sycząc nieco z bólu. - No i pokaż łazienkę, muszę obmyć swoją zakazaną mordę.
Zachowywał się tak, jakby był w swoim świecie, całkiem odrealnionym. Nie przejmował się niczym.
- Rodziców nie ma... Tam. - wskazałem ręką na drzwi po lewej. Zapatrzyłem się nieco na jego sylwetce. Teraz, jak ściągnął bluzę, zauważyłem jak spod krótkiego rękawa czarnej koszuli wychodził tatuaż, który również znajdował się na części jego szyi. - Dam ci wodę utlenioną i... I te inne. - zmieszałem się, po czym ruszyłem w stronę szafek w kuchni. Wszystkie leki, bandaże i tym podobne trzymaliśmy właśnie tutaj, choć łazienka zdawałaby się bardziej adekwatnym do tego miejscem. Chwyciłem za poszukiwane rzeczy i wszedłem do mniejszego pomieszczenia, gdzie znajdował się Daniel. - Fajny tatuaż. - rzuciłem od tak, karcąc siebie w myślach za głupie rozpoczęcie tematu do rozmowy. Czy naprawdę aż tak bardzo stałem się ciotą w rozmowach międzyludzkich?
- Co... Dzięki. - parsknął śmiechem, zerkając na mnie krótko. Blondyn chwycił za buteleczkę wody utlenionej, ale przy próbie podniesienia ręki nieco wyżej, od razu syknął i opuszczał ją niżej. Akurat chciałem już wychodzić. - Kurwa jego mać!
Co?
- Nie mogę podnieść wyżej ręki. - warknął. - Jeśli możesz...? - skinął głową w stronę buteleczki. Ja bez większych przeciwwskazań chwyciłem.
- W porządku. - mruknąłem pod nosem. - Odwróć się w moją stronę. Głowę daj trochę do góry. - rzuciłem, a Daniel zrobił tak, jak kazałem. Odruchowo wolną dłoń przystawiłem nieco do jego podbródka. Przechyliłem butelkę, by woda utleniona pokryła jego ranę na policzku.
- Dzięki. - rzucił, z początku lekko się krzywiąc. - Umiesz robić opatrunki?
- To raczej nic trudnego. - odpowiedziałem z niepewnym wyrazem twarzy, po czym chwyciłem za gazik i złożyłem go tak, żeby ładnie zakrył jego uraz. Następnie zakleiłem dwoma plastrami. Szrama ciągnęła się od policzka tuż pod okiem, aż po jego wargę. W środku było głębokie przecięcie, z którego wciąż sączyła się krew. Dookoła kolor jego skóry zabarwił się na siny. - Już, ale nie wiem, czy to do szycia nie pójdzie.
- To już mniejsza o to, najwyżej zostanie większa blizna.
Był mojego wzrostu albo ewentualnie trochę niższy. Nie... Na pewno był nieco niższy.
- No jak wolisz. - odparłem dość obojętnie, znów przyłapując się na analizowaniu jego wyglądu, kiedy ten zaczął powoli się uśmiechać w swoim stylu. Gdy tylko ten wyszczerz pojawiał się na jego twarzy, przypominał mi diabła albo innego szatana. Odwróciłem się, by w końcu wyjść z łazienki. Skierowałem się w stronę salonu.
- Będziesz spać tutaj... Chociaż nie wiem w sumie, po co chcesz tu spać. Dlaczego u mnie? - spytałem, spoglądając na niebieskookiego, który przyszedł tutaj za mną.
- Bo chciałeś mi pomóc. Zresztą, chyba uczciwie ci zaproponowałem układ, że zapoznam cię z Sylwią.
- Tylko wytłumacz mi, skąd ten wniosek, że ja --
- Już mówiłem, że wiem, kiedy komuś się podoba moja siostra. Rzadko którego takiego kolesia toleruję, więc dałem tobie szansę na zrobienie na mnie dobrego wrażenia.
- Jesteś... - urwałem, lustrując go na moment. - ... Dziwny. - dokończyłem.
- Wiem. - odparł z dumą w głosie, po czym usiadł na kanapie. - A ty strasznie nieśmiały i niepewny, ale w sumie jesteś na dobrej drodze do tego, bym zaczął patrzeć na ciebie jak na człowieka.
Nie wiedziałem, co o nim myśleć. Stanowił ciężki orzech do zgryzienia. Był jednocześnie męczący i intrygujący.
- Chcesz coś do jedzenia? - spytałem z grzeczności, stojąc na środku pokoju jak ten głupek i ignorując przy tym jego spostrzeżenie na temat mojej osoby.
- O, no. - mruknął i nawet poderwał się z powrotem na równe nogi. - Pomogę ci. - dodał.
- Nie musisz... - wzruszyłem ramionami i oboje skierowaliśmy się do kuchni. Stanąłem przy lodówce.
- To w takim razie będę tylko patrzył. - oznajmił, idąc za mną. Usiadł przy stole w kuchni, a ja czułem na sobie jego wzrok. Ten blondyn był krępujący. - Czemu twoich rodziców nie ma?
- Wyjechali, a ja chciałem zostać, no i w ten oto sposób zostałem. Dorzucają mi trochę do opłaty za prąd i te sprawy, ale sam też zarabiam.
- Uuu... Brzmi dojrzale. - skomentował z lekką dozą sarkazmu, ale nie odebrałem tego negatywnie. Po prostu wzruszyłem ramionami. 
- A ty?
- Co ja? 
- Pracujesz? 
- Nope. - odparł szybko. - Póki co, jeszcze nie. 
- Czyli rozumiem, że kiedyś masz zamiar?
- W przyszłości pewnie tak. - westchnął. - Wiesz, to męczący temat do rozmów. 
Parsknąłem cicho śmiechem. Właśnie rozmawiałem z nowo poznanym chłopakiem w mojej kuchni, bo za pomocą drobnego szantażu u mnie nocuje już w pierwszy dzień, w dodatku robiłem mu coś do żarcia no i ten narzekał przy okazji na męczący temat o pracy. - Z czego się śmiejesz?
- Z niczego, z niczego... - pokręciłem głową. - Coś mi się tylko przypomniało. To o czym chcesz rozmawiać?
- Już wolę rozmowy o pogodzie, niż o pracy. 
- O pogodzie...? To naprawdę ciekawy temat. - oznajmiłem nieco ironicznie, po czym postawiłem na stole talerz z gotowymi kanapkami. - Dasz sobie radę, czy kanapki też nie uniesiesz? - spytałem kąśliwie, ale na tle humorystycznym. Blondyn na chwilę spojrzał na mnie spod byka, ale zaraz potem wyszczerzył się cwaniacko w swoim stylu.
- A co, chcesz mnie karmić? - zaśmiał się, na co ja na tę wizję już się skrzywiłem. 
- Wygrałeś. - mruknąłem, nie chcąc ciągnąć tej gry na słowa (tak naprawdę mnie zgasił). Sięgnąłem po kanapkę.
Blondyn znów tylko prychnął i poszedł w moje ślady. 
- Tak swoją drogą, może lepiej pójdź z tym jutro na chirurgię.
- Po co. - wzruszył ramionami. - Mogę mieć coś stłuczone, ale nie złamane. Zresztą, mam złe wspomnienia co do tutejszej chirurgii. - zaśmiał się. - We Włoszech to nieco inna sprawa, chociaż i tam zdarzały się takie cuda, jak tutaj... 
- Jakie wspomnienia?
- Dawniej złamałem sobie już ten bark, który teraz mnie boli. Nic dziwnego, że za każdym razem sobie go naruszam.W każdym razie, źle mi go złożyli i musieli mnie łamać jeszcze raz. Innym razem złamałem sobie nogę, a trafiłem na takich nieudolnych lekarzy, że twierdzili, że nic mi nie jest. Gdyby nie ordynator, to by mnie wypuścili ze złamaną nogą. - mówił, a ja słuchałem. - Gdybym teraz poszedł, pewnie znów bym usłyszał, że nic mi nie jest, co raczej byłoby zgodne z prawdą.
- Ja nie miałem takich przygód... - mruknąłem. - Raz złamałem sobie rękę i dobrze mi ją złożyli, więc nie narzekam. 
- No to miałeś szczęście. - skomentował. - Raz? Tylko raz? 
- No. - pokiwałem głową. 
- To w takim razie ja miałem pecha i cały czas sobie coś łamałem. - zaśmiał się. Zacząłem znów przyglądać się jego twarzy. Nie wiedziałem czemu, ale z opatrunkiem na twarzy wyglądał łagodniej. Może to też była kwestia tego, że jego uśmiech tym razem nie wyglądał na ten ironiczny i szatański, jaki zwykł robić. Po dłuższej chwili zauważyłem, że on też mi się przygląda, unosząc delikatnie brew. 
- Sory. - otrząsnąłem się. - Ja idę spać. Nie wiem jak ty, ale ja mam jutro szkołę.
- Ja też. - odpowiedział, kiedy skończył jeść. Ja wstałem i skierowałem się do salonu, by rozścielić kanapę i wyciągnąć z niej jakąś poduszkę i koc. - Dzięki. - rzucił, stojąc na środku i jak zwykle wbijając we mnie wzrok, który czułem.
- Nie ma sprawy. Zamierzasz iść jutro do szkoły w takim stanie?
- Yup, chociaż jeszcze skoczę do domu i się ogarnę.
- No jak wolisz. - odpowiedziałem obojętnie. Ostatecznie nie miałem wpływu na jego zdrowie, dlatego zacząłem się kierować do wyjścia z salonu.
- Dobranoc. - powiedział, kiedy go mijałem. Obejrzałem się na chwilę za nim
- Dobranoc... - odmruknąłem niepewnie i lekko zdziwiony. Słowo "dobranoc", którego w sumie dawno nie słyszałem, sprawiło, że się inaczej poczułem. Jak wtedy, gdy byłem jeszcze dzieciakiem, często słyszałem to słowo od matki. Dość sentymentalnie.
Skierowałem się na górę, by tam w swoim pokoju rozścielić łóżko i położyć się spać. Mając jednak świadomość, że ktoś obcy spał w moim domu i tym kimś był Daniel, jakoś nie miałem spokojnego snu. Za takie ryzyko będzie musiał dotrzymać słowa i zapozna mnie z Sylwią.

4 komentarze:

  1. Rozdział jest wspaniały, to chyba jedno z lepszych opowiadań jakie czytałam, pomysł jest super a opisy boskie <3 czekam na kolejne rozdziały

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam w szpitalu, więc stwierdziłam, że za twoje opowiadanie zabiorę się na spokojnie w domu. Wchodzę, a tu coś nowego!
    Ogółem, to jestem ciotą w informatykę i nie rozumiem części rzeczy tutaj, ale i tak to opowiadanie strasznie mi się podoba i nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów!
    Postacie są świetne, dzięki nim jeszcze bardziej wczuwam się w to opowiadanie. Dodatkowo co chwilę krzyczę na cały dom "Boże, mam tak samo!".
    Naprawdę, już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha :D Naprawdę miło, że się podoba i że postacie są świetnie. Dzięki ;)

      Usuń