Kontrast Adriana.
Nie spodziewałem się nigdy, że doznam kiedykolwiek odrobiny szczęścia. Miałem zwyczajnego pecha, do którego zresztą się przyzwyczaiłem. Dni były szare i schematyczne. Aczkolwiek nie jestem w stanie powiedzieć, że teraz takie nie są. Kochałem Marcina od dłuższego czasu i praktycznie nic się nie zmieniało w naszym spędzaniu czasu, oprócz fizycznej bliskości. Znaliśmy się już i wydawałoby mi się to piękne, gdybyśmy te wszystkie schematyczne, monotonne dni spędzali wspólnie i wspólnie odczuwalibyśmy tę monotonię.
Ten tydzień był tygodniem mojego wewnętrznego, duchowego skakania z radości. Znów czułem się jak najszczęśliwsze dziecko na świecie. Pragnąłem korzystać z każdej okazji, by tylko dotknąć Marcina. Dosłownie każdej. Cieszyłem się chwilą. Jednakże sprawa z sytuacją w domu Marcina wciąż pozostawała niewyjaśniona. Choć jego prośba o to, by dać mu tydzień, była dla mnie bardzo dziwna, uznałem, że chciałem w ten sposób zapewnić najlepszy czas, jaki bym tylko potrafił.
Niestety, jego choroba pokrzyżowała plany. To nie tak, że niczego nie podejrzewałem w związku z jego ojcem. Czułem się bezsilny. Marcin tam mieszkał, a moi rodzice nie mogli mu zapewnić dachu nad głową. Codziennie dzwoniłem do niego, by się upewnić, czy wszystko w porządku.
Była niedziela. Przedostatni dzień do spełnienia mojej prośby.
- Rowery?
- No rowery.
- Aaaleeee... Ja dawno nie jeździłem.
- No i co z tego?
Ciche westchnięcie w słuchawce.
- No i nie wiem. - odpowiedział nieśmiało.
- Wiem, że chcesz. No ej, ze mną nie pojedziesz? - spytałem, uśmiechając się głupkowato. Usłyszałem parsknięcie w słuchawce.
- Nie no dobra...
- No! I pięknie. Nie mów mi, że nie cieszy cię perspektywa wypierdolenia za miasto, gdzie nie ma ludzi. Po prostu taki jednodniowy odpoczynek od wszechobecnego chamstwa i idiotyzmu.
- W sumie to dobry argument.
- No i jedziesz ze mną.
- Tak, to bardzo dobry argument. - stwierdził po chwili na co znów poczułem się jak uradowane dziecko. - To o czternastej?
- No może być. Pod twoim domem?
- Tak. Masz sprawny rower w miarę?
- Ano... Koła tylko muszę napompować.
- No to w porządku. To do później.
Było grubo po jedenastej. Mimo że do spotkania były jakieś ponad dwie godziny, czas dłużył mi się niemiłosiernie, więc starałem się go sobie umilić w dobry sposób - siedzeniem przed komputerem. Znikając w grze na niecałe dwie godziny, wreszcie mogłem się przygotować na wyjście. Pogoda tego dnia wyjątkowo w tym miesiącu była cieplejsza i lepsza, stąd wpadłem na ten spontaniczny i świetny pomysł. Ubrałem się w miarę ciepło i poszedłem w stronę garażu, gdzie stały trzy zakurzone rowery. Jako że było jeszcze trochę czasu, postanowiłem wziąć się za przeczyszczenie go szmatką. W międzyczasie usłyszałem, jak ktoś wchodził przez bramę, która zawsze w sposób skrzypiący dawała znać, gdy tylko ktoś przechodził jej próg. W wejściu do garażu wraz z rowerem stał Marcin.
- Hej. - przywitał się nieco ponuro, byłem jednak już do tego przyzwyczajony. Spojrzałem na jego nieobecną twarz i posłałem mu uśmiech.
- Czeeeeść. - rzuciłem, kończąc przecierać rower i wstałem, chcąc znaleźć pompkę. - Stan kół dobry?
- Nie. - odpowiedział krótko, opuszczając bardziej głowę w dół i chowając pół twarzy w szaliku.
- No to zara się tym zajmę. - rzuciłem, skupiony na szukaniu przedmiotu, po niedługim czasie go znalazłem. - w końcu. - mruknąłem pod nosem i wziąłem się za daną czynność. To samo zrobiłem z rowerem Marcin.
- Pizga trochę dzisiaj. - odezwał się Marcin.
- Nie marudź. Jest cieplej niż zwykle.
- Ta... - mruknął pod nosem nieentuzjastycznie. - chory byłem...
- Ej, ej, ej. - zacząłem. - Wiesz, że ja cię nie zmuszam. - zmarszczyłem lekko brwi.
- Wiem, wiem. - westchnął cicho i sam skierował się w stronę bramy. - no to jedziemy. - rzucił nagle. Ja wzruszyłem jedynie ramionami i podążyłem za nim.
***
Jechaliśmy daleko w stronę innych mieścin.
- Jaaaak taaaam? - spytałem, przeciągając głoski, kiedy dorównałem do Marcina i jechałem tuż obok niego. Uśmiechałem się głupkowato, czując zdecydowanie więcej energii.
- Faaaaajnieee. - odpowiedział tak samo, tym razem udając mało entuzjastycznego, po czym się zaśmiał. Spojrzał na chwilę ku górze, by spojrzeć na chmury. - Zdaje się, że za niedługo będzie się rozjaśniać.
- Ty pogodynko. - parsknąłem pod nosem. - Pogoda bywa zdradliwa. - dodałem. Jadąc tak dość długo polną ścieżką, stanęliśmy na rozwidleniu dróżek.
- Gdzie one prowadzą? - spytał Marcin, rozglądając się na dwie strony.
- Hm... - mruknąłem. - Na manowce. - uśmiechnąłem się znów głupkowato. - Po lewej mamy manowce, po prawej również. Które wybierasz?
- Seriooo... - mruknął pod nosem. - No dobra, to może w prawo? - zaproponował.
- Mnie to obojętnie. - wzruszyłem ramionami. W pewnym momencie poczułem jak coś zimnego opadło na mój policzek. Spojrzałem ku górze. - Noooo ładnie. Śnieg będzie padać.
- Ja pierdole. - zaśmiał się krótko. - to jakieś jaja.
- "Będzie się rozjaśniać"! - zacytowałem w celu dogryzienia. - Wracamy?
- ... Jakoś mi się nie chce. - odparł obojętnie. - jedźmy w prawo.
Jak chciał, tak zrobiliśmy. Wyprzedziłem Marcina i nie oglądałem się za siebie. Dróżka okazała się prowadzić przez las. Wkrótce przez chmury przedarły się promienie, oświetlając i nasycając polanę, która była tuż przed nami, kiedy wyjeżdżaliśmy z gąszczu drzew. Musiałem się zatrzymać, by napawać się wzrokiem.
- Co powiesz na przerwę?
- W sumie... - mruknął przez szalik, który wciąż miał na ustach i zsiadł z roweru obok mnie. Zboczyliśmy ze ścieżki, a ja usiadłem na wysokiej trawie. Przestało padać, nie wiało i zrobiło się o wiele cieplej. Marcin usiadł obok mnie. Wtedy spojrzałem na jego nieobecną, ogarniętą smutkiem twarz. Położyłem dłoń na jego dłoni. Wzdrygnął się.
- Przestań, to jest... pe -
- Pedalskie. No i? Nikt nie widzi. - nachyliłem się w jego stronę i drugą ręką ściągnąłem szalik w dół, by odsłonić jego usta. Snułem wątpliwości na ten temat, ale w końcu się rozwiały.
- Myślałeś, że tego nie zauważę? - spytałem, marszcząc delikatnie brwi.
- To nie tak... - westchnął z wyraźną rezygnacją. - Jeszcze tylko jeden dzień, Adrian.
- Dostałeś w twarz. Kurwa. I mam to przemilczeć? - odwrócił głowę w przeciwną stronę, na co ja szybko chwyciłem go za podbródek i zmusiłem, by spojrzał na mnie. - Martwię się o ciebie. - dodałem przyciszonym głosem i przybliżyłem do niego twarz, by zetknąć się z nim czołem. Marcin przymknął delikatnie oczy. Moja dłoń z podbródka powędrowała na jego kark. Ostrożnie dotknąłem wargami jego ust i złożyłem na nich delikatny pocałunek, który Marcin odwzajemnił. W międzyczasie poczułem coś zimnego na swoim przedramieniu, sądząc, że to deszcz, odchyliłem się, by spojrzeć w niebo, ale szybko okazało się, że to była łza spływająca z policzka Marcina. Nic więcej nie powiedziałem. Po prostu go do siebie przytuliłem.
- Po prostu jestem zmęczony, Adrian. - wyszeptał. - Tak bardzo, cholernie zmęczony...
Dziękuję
OdpowiedzUsuńNiezamaco
Usuńyaaah xd 2 w nocy a ja zaczytana w zajebista opowieść rozpaczam, że nie ma dalszych rozdziałów. :c tak więc pozostaje czekać i powodzenia ~
OdpowiedzUsuńNaprawdę miło widzieć takie komentarze :D Ja życzę Tobie cierpliwości, choć staram się dość często wrzucać rozdziały (patrząc na inne blogi, niektórzy starają się dodawać co tydzień, u mnie niestety kiepsko z systematycznością).
UsuńNiech ktoś pomoże Marcinowi, ile mozna cierpieć. Chlopak bez pomcy albo zwariuje albo popełni samobójstwo.
OdpowiedzUsuńBOŻE JA RYCZEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE ;-;
OdpowiedzUsuńZamiast szykować sie do szkoły ja siedzę i czytam. A no i jeszcze ryczę kurczę niech mu ktos pomoże serio
OdpowiedzUsuń