Rozdział 12

Adrian Ścianą Wyżaleń.

Rodzice wciąż spali, a ja wykorzystałem sytuację i ściągnąłem narzutę na kołdrę, cały czas spoglądając w stronę drzwi, czy nikt nie szedł. Jako że nie chciało mi się tak naprawdę tego prać własnoręcznie, co by było dziwne zresztą dla matki i od razu by coś podejrzewała, po prostu zmoczyłem to wodą i wrzuciłem do pralki. Nie odetchnąłem z ulgą, ponieważ wciąż myślałem o Marcinie i o jego ostatnim geście. Ten krótki pocałunek... Po co on był?
Myśląc zbyt wiele, nie miałem żadnych pozytywnych odczuć. Martwiłem się, ale zauważyłem, że niepotrzebnie może wpychałem nos w nieswoje sprawy. Chociaż... Do cholery, był moim kumplem, więc miałem do tego zupełne prawo. Wróciłem do pokoju, czując wciąż wzrastające i opadające nerwy. Nie jedząc śniadania, siadłem przed komputer i włączyłem jedną z gier, by zwyczajnie uciec od rzeczywistości.
***
Godzina jedenasta, a może kilka minut po, z moje stanu wybudza mnie matka.
- Synuś, chcesz kawy? To w kuchni jest, już zrobiłam.
- Ta. - mruknąłem i poszedłem do kuchni, by zabrać kawę i wróciłem z nią do pokoju. Pojawiając się w progu usłyszałem dzwonek mojej komórki, którą zostawiłem na biurku obok monitora. Serce mi szybciej zabiło, kiedy zauważyłem, że dzwonił Marcin. Odebrałem.
- Halo?
- Leże. - usłyszałem bełkot.
- Co robisz?
- Leże. - usłyszałem głośniejszy bełkot. Na moment milczałem, marszcząc brwi.
- Nie wierzę, że już zdążyłeś się najebać, kiedy pewnie nawet nie zdążyłeś wytrzeźwieć ze wczoraj. - zarzuciłem sarkazmem. - I tylko po to do mnie dzwonisz?
- No... Mam heeeliii... koptery? czy jakoś tak. Wstać nie umiem. - ledwo go rozumiałem.
- Gdzie ty jesteś...? - spytałem, dochodząc do wniosku, że nie był w domu, a leżał jak menel gdzieś na dworze.
- Nieeeistotne. Naprafde. Piździ tu trochę. - zmarszczyłem brwi.
- Odpowiedz kurwa gdzie jesteś. - zarządałem.
- Nawet nie wiem... - kolejny bełkot. - Ja cie przepraszaaam. Słuchaj mje uwasznie. Gdybym tylko był dziefszyną, to bym cie kochał.
- ... Porozmawiajmy o tym na trzeźwo.
- Njeeee, nie fiem czy będzie okasja. Ja cie przepraszam, naprafde, gdybyś mje tylko nie snał, nie zadręczałbyś się moim istnieniem.
- Marcin, proszę, ogarnij się i powiedz mi, gdzie jesteś.
- Szekaj... Łojesu, gliniaki. Pszywiało mje nad stawik na pszedmjeściach.
- Dawna miejscówka?
- Mhmmmm...
- Zaraz będę. Nie ruszaj się z miejsca.
Rozłączyłem się. Czując znów wzrastającą frustrację, nawet nie ruszając wcześniej przyniesionej kawy, ruszyłem szybkim krokiem do przedpokoju by się ubrać i wyszedłem z domu, kierując się nad staw na przedmieściach. Stąd do tamtego miejsca był jakiś czas drogi, dlatego zacząłem biec, co dobrze robiło mi na nerwy, bo aż drżałem ze złości i cholernie się martwiłem. To był pierwszy raz, kiedy Marcinowi tak zwyczajnie odwaliło. Zaczynałem sobie uświadamiać, że tak naprawdę go nie znałem i dopiero teraz poznawałem na nowo. Wcześniej byłem ślepy i głupi. Nie umiałem do niego dotrzeć. Chłopak pewnie się skruszył i spił z nadmiaru wewnętrznych emocji, a ja stawałem na uszach, robiłem wszystko, by mu pomóc. W połowie drogi poddałem się ze zmęczenia i przestałem biec, dlatego szybkim krokiem starałem się dotrzeć na miejscu.
Gliniaki, czyli staw na obrzeżach tego Zadupia, znajdował się w małym lasku, gdzie ludzie rzadko tam chodzili. Wkraczając na zalesiony teren nie zauważyłem od razu Marcina. Idąc polną drogą wokół stawu w końcu wzrokiem natrafiłem na kogoś leżącego w wysokiej trawie. Podbiegłem i przykucnąłem.
- Chłopie, ale żeś się stoczył... - skomentowałem pod nosem, choć do śmiechu mi w ogóle nie było, widząc go w takim stanie. Marcin miał założoną rękę na oczy i wyglądał jakby spał.  - Ej... Wstawaj. - szturchnąłem go, ale nie spotkałem się z początku z żadną reakcją. Położyłem dłoń na jego ręku, która zasłaniała twarz. Wtedy odtrącił mnie jak poparzony, a ja mogłem dostrzec jego nieco czerwone oczy. Ryczał. - Wstawaj... - powtórzyłem, spoglądając na niego znów z bezsilnością. Sam chciałem widzieć jego emocje, wiedzieć o nich, a teraz co chwilę dostarczał mi takiej życiowej rozrywki, że mógłbym napisać o tym książkę.
- Nie-e.
- No kurwa wstawaj.
- Ja nie chse tam wracać... - powiedział przez zaciśnięte zęby. Złapałem go za ręce i pociągnąłem, by chociaż usiadł, a ja przy nim kucnąłem.
- Pójdziesz do mnie i wytrzeźwiejesz.
- On mje zabije jak nie wróce... Ja nie chse fracać. - lamentował dalej, a ja westchnąłem z lekkim zrezygnowaniem. Dogadaj się z pijanym człowiekiem.
- Po coś pił...
- Dwie dychy snalazłem.
- Alkohol to bardzo szlachetny wydatek... - prychnąłem.
- Adrian ić stond, nie kazaem ci pszychocić.
Zdenerwowany sięgnąłem po telefon do jego kieszeni, na co on nie zdążył odpowiednio zareagować. Bezwstydnie i bez wahania, mając dosyć tej sytuacji, zwyczajnie wyszukałem kontakt jego ojca i zadzwoniłem do niego.
- Dzień dobry, tutaj Adrian, Marcin zostanie jeszcze jakiś czas u mnie. - powiedziałem pewnym tonem głosu i szybko się rozłączyłem.
- So ty robisz...?!
- Zabieram cię do domu. - wstałem, po czym sam pomogłem mu wstać.
- Adrian, pszepraszam.
- Już mnie przepraszałeś. Nic się nie stało.
- Kuamiesz. I szemu to robisz?
Zamilkłem. Prowadziłem go za ramię, by ten mógł oprzeć na mnie swój ciężar. Czułem na sobie jego mętny wzrok.
- Nie wiem czemu. - odpowiedziałem po dłuższej chwili namysłu. Przez całą drogę Marcin bełkotał pod nosem różne pierdoły, na które tylko i wyłącznie potakiwałem lub zaprzeczałem.

3 komentarze:

  1. Halo dlaczego tu nie ma komentarzy? Blog jest świetny a opowiadanie intrygujące. Zamiast czytać rozdziały ja je pochlaniam 😊 życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  2. Komentarzy chyba nie ma bo ciężko jest coś napisać. Taki a nie inny temat opowiadania. Nie wiem jak ten chłopak przeżył to piekło... Adrian będzie musiał chwilowo przestać myśleć o sobie a nie wiem czy mu się to uda.

    OdpowiedzUsuń