Rozdział 17

W połowie drogi sytuacja dotarła do mnie w połowie. W pewnym momencie w lekkiej panice zacząłem się oglądać za siebie i obserwować okolicę, by upewnić się, czy ktoś nas nie widział. Realia w Polsce są takie jakie są. Moje miasto natomiast nie należało do tych większych, idących za "nowościami", tolerancji było tutaj ile mięsa w parówce. Przyspieszyłem kroku, kiedy tylko dotarłem na tereny, gdzie przechodzili ludzie, nie chcąc czuć na sobie ich wzroku, obecności, jakiegokolwiek znaku życia. Chciałem być niewidzialny, w ciszy i we własnej radości dotrzeć do domu.
Kiedy wszedłem do domu, nikogo jeszcze nie było. Podczas ściągania butów zacząłem obliczać szanse na to, że rodziców nie będzie w domu i niestety te szanse były małe, bo co miałoby ich stąd wyciągnąć po powrocie z pracy? Przepełniająca mnie chwilowa radość przyćmiewała moje wątpliwości. Pod wpływem emocji wszedłem do pokoju i zacząłem po prostu sprzątać, myślami powracając do tamtej sceny. Moje dłonie wręcz drżały, kiedy bardzo energicznie ścieliłem łóżko, sprzątałem ubrania walające się po pokoju, odkurzałem pokój, zmywałem naczynia... I nawet się nie zastanawiałem nad tym, co robiłem. Paradoksalnie, kiedy stanąłem przed lustrem, moja twarz nie wyrażała żadnych emocji, wyglądałem tak, jak zwykle, ale szczęście okazywałem w czynach. Prychnąłem pod nosem i pokręciłem głową z dezaprobatą, przyłapując się na tym, że byłem uradowany i zakochany, jakbym doznał właśnie gimnazjalnej miłości, ot. Kończąc już swoją robotę, skierowałem się do kuchni, by odpalić ostatniego już papierosa z paczki.
- Kurwa, trzeba dokupić... - mruknąłem pod nosem, po czym odpaliłem fajkę. W międzyczasie usłyszałem otwierające się drzwi wejściowe. - Czeeeść, mamo! - krzyknąłem z kuchni.
- Oj cześć, cześć... - usłyszałem zmęczony głos matki. - Ooo... - stanęła w progu salonu rozglądając się po pomieszczeniu. Tak samo przeszła się po wszystkich pokojach. - No nie wierzę...
- Zaszalałem trochę... - rzuciłem luźno, paląc spokojnie papierosa. Matka spojrzała na mnie i zlustrowała mnie uważnie z góry na dół.
- A może jesteś chory? - słysząc to zaśmiałem się cicho.
- Nnnooo... Można to nazwać chorobą, zależy jak ktoś na to patrzy. - skwitowałem, porównując do powszechnie znanej choroby miłosnej. Matka była zawsze spostrzegawcza i rozumiała prawie każdą moją aluzję.
- Gdybyś tylko tak codziennie mógł "chorować"... - westchnęła, chcąc mi nieco dogryźć, a ja skrzywiłem się nieznacznie. - A ta dziewczyna dzisiaj tutaj przyjdzie?
Zmarszczyłem brwi. Nie przemyślałem tego. Ostatnio nakryła Marcina przytulającego się do mnie przez sen, ale udało mi się to odkręcić. Chyba. Najwyraźniej tak, skoro z góry założyła, że ma dzisiaj przyjść dziewczyna.
- Nieee... Dzisiaj nie przychodzi ta dziewczyna tylko kolega. - powiedziałem, starając się zachowywać naturalnie, po czym wziąłem głębszego bucha. Matka w międzyczasie, gdy rozstawiała się na stole z zakupionym jedzeniem, zerknęła na mnie przelotnie.
- Marcin?
- ... Tak. Dzisiaj Marcin, a dziewczyna kiedy indziej. - dopowiedziałem, obserwując ją uważnie.
- Marcin to dobry młody chłopak. - skomentowała zmieniając temat. - I jak z tą jego sytuacją w domu?
To pytanie przywróciło moje myśli do świata rzeczywistego. Stało się coś pięknego dla mnie, ale Marcin wciąż był w cholernej sytuacji, która - jak zaczynałem powoli odczuwać - zaczynała dotyczyć mnie coraz bardziej, mimo że tak niewiele czasu minęło, odkąd się o niej dowiedziałem.
- Cały czas się staram i będę starać, by go nakłonić, by w końcu poszedł z tym to zgłosić.
- Ech... - westchnęła znów. - To naprawdę trudna sytuacja. Słyszałam, że ofiary molestowania rzadko potrafią coś z tym zrobić.
- Mamo, proszę cię tylko o to, byś nie patrzyła na niego z litością lub współczuciem, jeśli tu będzie, dobra? - spytałem nieco poza tematem.
- Ja wszystko, synuś, rozumiem.
Największy plus mojej matki - nieskończone ilości pokłady empatii.
- ... Myślałaś nad tym, co ci dzisiaj rano mówiłem? - spytałem nagle po krótkiej chwili ciszy.
- Nie miałam za bardzo czasu. Znaczy...Bardzo chciałabym pomóc Marcinowi, ale no... No nie wiem. Musiałabym jeszcze z Andrzejem porozmawiać. Adrian, po prostu mi się zdaje, że lepiej byłoby się w to nie mieszać.
- Ale co tu się mieszać? Chodzi o dach nad głową.
- Lepiej nie mieć żadnych sprzeczek z Panem Ksawerym.
Zmarszczyłem brwi, ale się nie odezwałem. Jakie mogła widzieć wątpliwości? Kim ten człowiek był? Działaczem mafii? Naprawdę był aż tak szanowany, gdy w międzyczasie okazał się być najgorszym ścierwem chodzącym na tej planecie, a nikt nie miał zamiaru nic z tym zrobić? W pewnym momencie zrozumiałem, że matka również tchórzyła, tak jak Marcin, ale jej zachowanie, w porównaniu do jego, było nieuzasadnione. Zgasiłem końcówkę papierosa o popielniczkę i wyszedłem bez komentarza z kuchni. Mój dobry humor mnie opuścił.
- No i chuj bombki strzelił... - mruknąłem, wchodząc nerwowym krokiem do pokoju. Wiedziałem jedynie tyle, że tak bardzo chciałem się z nim spotkać. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Marcina.
- Halo?
- O...Adrian. Cześć.
- Przyjdziesz dzisiaj, nie?
- Ano, ale nieprędko.
- O której?
- Osiemnasta. Jakoś tak około. Muszę tu zostać jeszcze, bo mam coś do zrobienia.
- No dobrze.
Spojrzałem w stronę drzwi, upewniając się, że matka tu nie wejdzie i nie usłyszy, po czym dodałem:
- Nie mogę się doczekać, kiedy już tutaj będziesz.
Chwila milczenia. Już miałem coś powiedzieć, kiedy usłyszałem ciche prychnięcie w słuchawce.
- Nie wiem co powiedzieć. - odezwał się w końcu. - Ale gdybym wiedział, to wypadałoby to powiedzieć, kiedy się zobaczymy. - jego głos był nieco rozbawiony ale również lekko nerwowy.
- Ja chciałem powiedzieć to tobie już teraz. - odpowiedziałem, siadając na krześle przed kompem i wykładając nogi na meblach, przybierając luźną i wygodną pozycję. Usłyszałem śmiech.
- Zdajesz sobie z tego sprawę jak to brzmi? - usłyszałem, a na moje usta samoistnie wpełzł głupawy uśmiech. Zerknąłem jeszcze raz tylko w stronę drzwi. Słyszałem, jak matka brała naczynia z szafek, dźwięk pewnie uniemożliwiał jej podsłuchiwać naszej rozmowy, o ile wpadła na taki pomysł.
- Tak, wiem... - odpowiedziałem. - W takim razie do zobaczenia, Marcin.
- Pa

Rozłączył się pierwszy. Jeśli faktycznie nasze relacje będą tak wyglądać, a nawet będą wspaniale kwitnąć, nie będzie szans, bym potrafił wśród tłumu ukryć swoje naturalne zachowania wobec Marcina. Czułem to. Z pewnością ktoś zobaczy tę minimalną "pedałkowatość" i obstawiałem, że jako pierwsze zauważą to dziewczyny.

5 komentarzy:

  1. Czekam z niecierpliwością ^•^

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, zazwyczaj nie komentuje wpisów na blogach ale no cóż dziś robię wyjątek gdyż ponieważ musze zgłosić Ci to co mi się w tym "nie podoba" :P a chodzi o to


    że za dobrze piszesz to opowiadanie, ;p które za bardzo mnie wciąga i odrywa od realiów normalnego życia przez co zamiast uczyć się do sprawdzianu z geografii pogłębiam i pochłaniam historie Marcina i Adriana :D i pewnie będę je czytał puki nie skończę :D

    A teraz na poważnie super opowiadanie pokazujące jaka władze w pewnym sensie ma pieniądz i znajomości na ówczesny świat oraz piękna historie zakochania która mam nadzieje ze przejdzie wszytko ale to zaraz zobaczę bo pewnie książki od geografii dziś nie otworze tylko dalej lecę czytać wpisy :D ;) :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i życzę nie zaniedbywania geografii! :D

      Usuń
    2. Haha dzięki ;) :D ale niestety już za bardzo się zaniedbała wiec się dziś z łóżka nie ruszam i czytam bo zasnąłem z tele w ręce ;p ;D

      Usuń
  3. Widzę, że nie tylko ja nie potrafię się oderwać od Twojego opowiadania. Do rana daleko :) Niech ktoś walnie czymś ciężkim tą mamuśkę. Tak ją polubiłam w początkowych rozdziałach.

    OdpowiedzUsuń