Rozdział 22

Starałem się uśmiechać tak bardzo, jak tylko mogłem. Tylko po to, by zapewnić Marcinowi najlepsze chwile. W głębi duszy coś cicho szeptało do mojego ucha, że jestem w tej sprawie bezsilny. Tak naprawdę wątpiłem w jakąkolwiek zmianę sytuacji. Nie mieliśmy jak ruszyć. Wątpiłem również w to, że ingerencja prawa w ten bajzel nic nie pomoże. Nie chciałem już naciskać na tę sprawę, ale nie rozmawianie o niej i oczekiwanie, że sama się rozwiąże, była tak samo niszcząca dla nas obu.
Kiedy siedziałem bezmyślnie przed komputerem, zadzwonił telefon.
- Halo?
- No stary, dawaj na melo
- Ale jest środek tygodnia...
- Adrian, typowy informatyku, rusz dupę. Później nie będziemy mieli jak się nacieszyć tą wolnością i możliwością melanżowania! - przekonywał mnie w żartobliwy sposób, na co ja uśmiechałem się od ucha do ucha jak głupek.
- Co ty pierdolisz, a życie studenckie...?
- Hm... Zapomniałem. No to nie mam żadnych konkretnych argumentów. Poza jednym. Będzie zielono. - dodał na końcu.
- ... - westchnąłem cicho do słuchawki. - Zielono, powiadasz... Masz dar przekonywania. - kumpel w słuchawce zaśmiał się. - Jebany. - mruknąłem na koniec.
- No to bądź na rynku o siedemnastej. No, to do później.
- Okej. Narka, Przypałowcu.
Rozłączył się, a ja odstawiłem telefon na biurku. Ponownie powróciłem do myślenia o Marcinie. Dlatego zaraz potem złapałem znów za telefon.
- Marcin?
- Tak?
- Dzisiaj wyciągają mnie na melanż.
- ... No to świetnie.
- No, ciebie też zaprosili?
- Nie.
- No to chodź i tak ze mną.
Chwila ciszy.
- Wiesz że powoli zaczynamy się zachowywać jak papużki nierozłączki? - usłyszałem pytanie, na które uniosłem brwi. - Jeszcze sobie ktoś coś pomyśli. - dodał zaraz potem, na co ja analizowałem informacje w głowie. Po chwili doszedłem do wniosku, że to był fakt.
- No masz rację... Tak, masz rację. - przyznałem, drapiąc się po głowie.
- Będzie dobrze, jak sam pójdziesz. Przynajmniej się będziesz dobrze bawić. - czemu to zabrzmiało jak aluzja do niego samego w związku z jego sytuacją?
- Zdecydowanie wolałbym się bawić z tobą, dobrze o tym wiesz.  - powiedziałem chyba jak zbity pies, gdyż usłyszałem parsknięcie śmiechem.
- Taaa, wiem, Adrian, ale i tak nie za bardzo dzisiaj bym mógł. - westchnął cicho.
- W takim razie... Może przyjdę do ciebie? Nie, to odpada. To ty chodź do mnie.
- Jesteś poryty, wiesz? - znowu się zaśmiał. - Czemu miałbym przyjść do ciebie? - spytał cwaniackim głosem. Miał dzisiaj dość pozytywny humor, skoro wzięło mu się na takie teksty. Sam uśmiechnąłem się od ucha do ucha.
- Będziemy razem pedałować.
- "Zakaz pedałowania" - zacytował jedną z najgłupszych utworów polskiego rapu innym głosem i obydwoje wybuchliśmy śmiechem.
- Ale ja poważnie... Znaczy, wiem, że to brzmiało bardzo nieromantycznie, ale chodź do mnie na chatę.
Znowu cisza i ciche westchnięcie. Jakby Marcin przygasł.
- Ojciec zdaje się mocno naciskać na naszą znajomość. - dodał przyciszonym głosem. - Wolałbym go nie denerwować kolejnym wyjściem do ciebie. - jego ton głosu od razu zrobił się smutny. Naprawdę był aż tak dobry w ukrywaniu swoich prawdziwych emocji? Przecież jeszcze moment wcześniej obydwoje śmialiśmy się z pierdół, jak dawniej.
- ... Marcin. - zacząłem zachrypniętym głosem. - Wytrzymaj do skończenia szkoły. - znów chwila ciszy. - Marcin? Myślałeś nad pracą po technikum?
-  ... Tak. - odpowiedział cicho, jakby jego głos się skruszył.
- Przysięgnij, że wytrzymasz. I że poszukasz pracy. Wynajmiesz mieszkanie, jakieś tanie. Pomogę ci w tym.
- Jeśli tylko życie tak szybko mi to wszystko podsunie, to poszukam. - odpowiedział dopiero po dłuższym czasie. - Idź dzisiaj na tą imprę. Nie przejmuj się tak mną... Chociaż na moment.
- Dobrze wiesz, że tak nie będzie. Zresztą, pewnie pójdę stamtąd jak mi się tylko piwo skończy. - prychnąłem sarkastycznie. Dzisiaj nie chciało mi się grać osoby, która jest towarzyska i stroni do ludzi.
- Zrób to dla mnie.
Przemilczałem. W mojej głowie jednak zrodziła się dość złośliwa myśl ~ Czy ja przypadkiem dla ciebie dużo już nie zrobiłem?
- Może to tobie pomoże. - dodał zaraz potem.
- A tobie co pomoże? - wyrwało mi się z ust.
- Hm... Nie wiem. Naprawdę nie wiem, Adrian. Jak odpowiedź ma brzmieć? Wiara i nadzieja mi pomoże? Dla mnie życie nie jest takie kolorowe jak dla ciebie.
Mimo iż poczułem się dotknięty tymi słowami w jakiś sposób, to szybko zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo on miał rację. Zacisnąłem na moment palce mocniej na komórce.
- Ja nie tracę w to nadziei. Na pewno z tego wyjdziesz, a ja ci w tym pomogę.
- Wiem. Już mi pomogłeś. Nikt nigdy nie zrobił dla mnie tak wiele.
Znowu dłuższa cisza. Nie była jednak ona niezręczna.
- Do jutra. Pa.
- Pa.
Rozłączyłem się, czując pozostawiony niesmak. Albo raczej gorzki posmak tej dość słodkiej relacji. Z drugiej strony cieszyłem się, że ja również dla niego wiele znaczyłem.

***

Chcąc nie myśleć za wiele, powróciłem do grania do godziny siedemnastej. Później poszedłem w umówione miejsce na daną godzinę, gdzie zebrała się moja grupa bliskich znajomych oraz jakieś trzy dziewczyny, które kojarzyłem tylko z wyglądu. Jak zwykle wszyscy przywitaliśmy się dość głośno, zwracając przy tym uwagę przechodzących ludzi, którzy swoją drogą byli do tego przyzwyczajeni.
- Składasz się z nami? - przede mną pojawił się uśmiechnięty ryj Łukasza.
- No pewnie. - odpowiedziałem niemal od razu. Wiadome, że jeśli chodziło o zielone, to chodziło o marihuanę. Z dilerami w mieście bywało różnie, szczególnie, że ostatnio policja zrobiła łapanki na slamsach. Teraz było nieco trudniej z dostępem do zioła. Kiedy natomiast już nam się udawało skądś załatwić, był to chemik, czyli marihuana z dodatkiem domestosu czy innego syfu, który osiadał na psychice, ale i tak każdy się śmiał jak głupi, bo "miał fazę". Kwintesencja Polski.
Przez jakiś czas szliśmy ciemną ulicą pomiędzy wyniszczonymi, przedwojennymi budynkami starej kamienicy. Łukasz wraz z Przemkiem skoczyli do klatki schodowej, a my mieliśmy spokojnie czekać kawałek dalej, aż wrócą z towarem. Wkrótce się zjawili. Skierowaliśmy się do naszej standardowej miejscówki. Żałowałem, że dałem się namówić na wyjście na "imprezę" na dwór przy takiej pogodzie. Za ciepło nie było. Plan wstępny miałem taki, że jak tylko piwo i zioło się skończy, to zwyczajnie pożegnam się ze wszystkimi i wrócę do domu.

Piaskówka. Miejsce na przedmieściu, gdzie płynęła spokojnie rzeka, rośliny żyły swoim życiem, a policja wiedziała, że było tu najwięcej schadzek, a mimo to, dość rzadko tu zajeżdżała. Zdarzało się to jednak i nam, ale cudem unikałem z nimi "pogaduszek".
Zebraliśmy się na moście, który miał powyłamywane gdzieniegdzie pręty. Przemek wyciągnął zakupioną wcześniej lufkę, a Łukasz rozwinął złotko, w którym było zioło. Ja stałem na uboczu i czekałem, aż zrobią to, co obecnie do nich należało. Sam nie ingerowałem się w rozmowy z kimkolwiek.
- Cześć. - przede mną stanęła drobna blondynka o niebieskich oczach.
- Witam. - uśmiechnąłem się raczej przyjaźnie, mimo że był to tak naprawdę uśmiech zmuszony. Dziewczyna kiwała się na boki i zamrugała intensywnie, sprawiając przy tym wrażenie słodziutkiej.
- Ty jesteś Adrian, tak?
- Tak. - kiwnąłem głową, obserwując ją uważnie. Posłała mi uroczy uśmiech.
- Magda jestem.
- Miło mi.  - na to znów się uśmiechnęła i odeszła w stronę Łukasza i Przemka, którzy nabili kulę. Trwało to moment.
- Ej to palimy tak, że każdy swoją, czy w kółku?
- Dawaj każdy swoją.
- Dobra.
Każdy po kolei brał lufkę i palił swoje topy. Kiedy przyszła moja kolej, nie oszczędzałem swoich płuc, ani głowy, mimo że czułem na języku gorzki posmak. Tak nie smakowała czysta marihuana.
- Za niedługo wpadną tutaj ziomki z Kołłątaja. - ta informacja dotarła do mnie jak przez mgłę, czując już efekty zioła.
- Co?
- Śruba i reszta wbije. Z arsenałem.
- Co?
- Z arsenałem.
- Co? - zaciąłem się niczym płyta, w ogóle nie rozumiejąc, co obecnie się działo. Wszyscy byli zajęci rozmową.
- Piwo.
- A, już będę pił. - powiedziałem i schyliłem się, by chwycić za wcześniej postawioną jedną z puszek piw, które kupiłem wcześniej po drodze. Otworzyłem i zacząłem sączyć. Wtedy podbiegła do mnie blondyna, ta co wcześniej, w towarzystwie jakiejś brunetki.
- No czeeeeść. Jak tam wrażenia? - obydwie uśmiechnięte.
- Latam. - odparłem cicho z głupim uśmiechem na twarzy.
- No my trochę też. - odparła brunetka. Skrycie, miałem to gdzieś, co one mówiły. W trakcie usłyszeliśmy krzyki, a potem kroki większej grupy osób.
- Śruba! - witania się, głośne rozmowy.

Chciałbym, żeby był tu Marcin.

Zacząłem chodzić po moście i rozkładając ręce, udawałem samolot, pozostając w swoim świecie. Na sam koniec poszedłem w stronę nowo przybyłych, by się z nimi przywitać. Moim oczom nie umknął zapas wódek.
- O kuuuurwa.
- Dawajcie, pijemy.
- Nie, nie. - odezwałem się, kiwając głową. - Do budy jutro trzeba zapierdalać... Ja nie pije.
W tym momencie poczułem, jak Łukasz klepie mnie po ramieniu i z wyraźną ignorancją kiwa głową na tak.
- Jak zwykle, Adrian. Ty nigdy nie pijesz. - zaśmiał się drugi.
- ... No dobra.

Wódka zawsze kończyła się magiczną podróżą międzygalaktyczną. Teleport. Rozmowa zdecydowanie zaczęła się kleić. Blondyneczka... Magda? Zaciągnęła mnie na krótki spacer. W tym stanie można było dostrzec jej ambicje. W pewnej części rozmowy z nią ucięła mi się świadomość. Było z nią natomiast bardzo zabawnie, jak z nikim. Po powrocie wziąłem kolejnego łyka wódki. Lub dwa.


Obudziłem się z suszą w ustach i rozdrażniony. Uchyliłem leniwie powieki. Byłem w domu.
- Kurwa, wyjście jak za czasów powszechnie nazywanej gimbazy... - mruknąłem pod nosem, po czym sięgnąłem po komórkę pod poduszkę. Ruszając się w miejscu poczułem, że spałem w ubraniach. Pewnie nie próbowałem nawet ich zdjąć. Sięgnąłem do kieszeni. Odetchnąłem z ulgą, że klucze jak i komórka wciąż były na swoim miejscu. W mojej głowie zaczęły się przewijać sceny, które sobie przypominałem. Oczywiście były luki w mojej pamięci.
- Jedenasta trzynaście. - zaśmiałem się pod nosem. Wstałem z łóżka i otworzyłem drzwi od pokoju, by z niego wyjść. W domu panowała cisza. W kuchni zastałem karteczkę, bym w zamian za wyrozumiałość posprzątał dom. Otworzyłem szafkę, by wyciągnąć z niej chleb, ale usłyszałem dzwonek telefonu.
- Taaak...? - odebrałem, nawet nie patrząc, kto dzwonił.
- Jak się czujesz? - głos Marcina.
- ... Noooooo.  - mruknąłem markotnie. Usłyszałem prychnięcie.
- No nie dziwię się. Pamiętasz coś ze wczoraj?
- Noooooo.
- Wiesz, że przyszedłeś po mnie wczoraj po dwudziestej trzeciej?
- Cooooo... - jęknąłem, marszcząc brwi. Usiadłem, wyczuwając zbliżającą się historię o moim przypale, który może mnie ściąć z nóg. - Po co.
- Chciałeś się napierdalać z moim ojcem. - jego ton głosu wskazywał na to, że był ostro wkurwiony. - Choć w istocie to śmieszne. Dobrze, że go nie było, tylko do ciebie to nie docierało. Masz szczęście.
- Ja pierdole... Serio. - zasłoniłem dłonią oczy. - Przepraszam. - westchnąłem, pocierając oczy. - A ty nie w szkole?
- Nie. Czas szkoły to czas, kiedy mogę się nacieszyć nieobecnością starego w domu, więc zrobiłem sobie wolne dzisiaj.
- Chodź do mnie i wylecz mnie z kaca. - mruknąłem i nastała chwila ciszy.
- Wiesz, że to brzmiało romantycznie?
Zaśmialiśmy się obydwoje.
- Za niedługo przyjdę.

3 komentarze:

  1. boże ta końcówka *, * czekam na następny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  2. ,,- Za niedługo wpadną tutaj ziomki z Kołłątaja. - ta informacja dotarła do mnie jak przez mgłę, czując już efekty zioła.
    - Co?
    - Śruba i reszta wbije. Z arsenałem.
    - Co?
    - Z arsenałem.
    - Co? - zaciąłem się niczym płyta, w ogóle nie rozumiejąc, co obecnie się działo. Wszyscy byli zajęci rozmową.
    - Piwo.
    - A, już będę pił."

    Perełka, wyłam na cały dom ♥

    OdpowiedzUsuń