Rozdział 35

Jechałem przepisowo. Powieki były ciężkie, a w ustach znowu sucho. Modliłem się jedynie o to, by nie zatrzymała mnie policja, kiedy jeszcze nie zszedł ze mnie alkohol ze wczorajszej imprezy. Dłonie trzymałem nerwowo na kierownicy, a zmęczony wzrok skupiałem na drodze. Choć nie zakładałem najgorszego scenariusza, martwiłem się jak nigdy. W ciągu dwudziestu minut byłem już w moim rodzinnym mieście, dwie minuty później zajechałem na parking szpitala.
Wszedłem do środka, od razu czując nieprzyjemny, sterylny zapach, który nie kojarzył się dobrze. Dawno tu nie byłem. Podszedłem do okienka z rejestracją. Stamtąd odesłano mnie do innego pomieszczenia.
- Pan jest dla pani...?
- Synem. - odpowiedziałem niemal od razu. Pielęgniarka skinęła głową.
- Pańska matka znajduje się na pierwszym piętrze, pokój dwanaście.
Skinąłem głową i skierowałem się od razu na górę schodami. Pokój dwanaście, pokój dwanaście... Rozglądałem się zdenerwowany. Wkrótce znalazłem się na sali, gdzie leżała mama. Wszedłem do pomieszczenia, gdzie nikogo nie było, poza nią.
- Mamo. - rzuciłem, kierując się w jej stronę. Usiadłem przy niej. Miała czarne, krótkie włosy, a jej brązowe, zamyślone oczy oderwały się od okna.
- Łukasz... - uśmiechnęła się blado. Zaraz potem jej uśmiech zniknął.
- Co się stało? - spytałem, oczekując dalszych wyjaśnień.
- Wczoraj zasłabłam w domu.
- I nie zadzwoniłaś wczoraj? - spytałem z lekkim wyrzutem, przypominając sobie, że wczoraj, będąc na imprezie, nie byłbym nawet w stanie odebrać, czego już na głos nie powiedziałem. Mama machnęła ręką, chcąc rozluźnić atmosferę.
- Pewnie byłeś zajęty, zresztą, myślałam, że to nie będzie nic poważnego... - dodała. Usłyszałem to. Wyłapałem. Otworzyłem szerzej oczy.
- Co? Czyli...
- Poza omdleniem bolała mnie wcześniej głowa. Krysia, wiesz, Krystyna, nasza sąsiadka, zadzwoniła po pogotowie. Później obudziłam się tutaj. Ordynator powiedział, że wyślą mnie na tomografię. Teraz czekam na wynik. - po jej policzka popłynęły łzy. Ja westchnąłem cicho.
- Mamo, panikujesz, na pewno to nic takiego. - mruknąłem, w rzeczywistości nie będąc ani odrobinę spokojny. - Kiedy będą te wyniki?
- Nie wiem, możliwe że do dwóch godzin nas poinformują. - odpowiedziała, znów wlepiając wzrok w szybę w oknie. Schowałem twarz w dłoniach, czując duże zmęczenie.
- Poczekamy. - powiedziałem po krótkiej chwili. Przez moment zapanowała cisza.
- Nie lubię szpitali. - mruknęła matka po chwili. Spojrzała na mnie i zaśmiała się krótko, wciąż mając lekko szklane oczy. Sam uśmiechnąłem się i pokręciłem głową z dezaprobatą.
- Mamo, jesteś jak dziecko. - skomentowałem. Znów posłała mi uśmiech w odpowiedzi. - Dostałaś tu jedzenie? Nie jesteś głodna? Kupić ci coś? - zadałem nagle masę pytań.
- Jadłam już tutaj. - powiedziała, po czym skrzywiła minę. - Pyszne. - dodała z dużą nutą sarkazmu. Zaśmiałem się znów.
- Oj mamo... - westchnąłem i złapałem ją za dłoń. - To może jednak chcesz, bym poszedł do sklepu?
- Możesz pójść. - powiedziała po chwili.

***

- To rak głowy w dość zaawansowanym stadium.
Miałem dziewiętnaście lat, zostałem wychowany przez samotną matkę, ojca nigdy nie widziałem na oczy. Po części również wychowany przez "ulicę". Zachowując duży szacunek do swojej własnej matki. Traktowałem ją jak złoto.
- Teraz musimy sprawdzić, czy to jest do zoperowania.
Grzeszyłem, czasem pyskowałem, ale ją kochałem. Zawsze. Nawet w chwilach, kiedy ledwo trzymałem się na skraju swoich nerwów.
- Przed państwem długa droga i kosztowna. Oczywiście mogą państwo się zdecydować na refundację z NFZ, ale prywatnie dodam, że lepiej byłoby zrobić prywatnie.
Co się po drodze stało, że los takie coś zesłał? Szpital, NFZ, chemioterapia, operacja... To wszystko brzmiało tak poważnie. Bóg wrzucił mnie na głęboką i przy okazji lodowatą wodę, czułem się, jakbym dostał hipotermii. Spojrzałem załamany na ordynatora swoim zdezorientowanym wzrokiem. Zacisnąłem dłonie w pięści i pociągnąłem nosem. Nie płakałem, jeszcze nie. Zerknąłem na mamę, której policzki były mokre od łez. Cicho płakała.
- Przykro mi. - zakończył po długiej chwili ciszy, w której ja próbowałem z siebie cokolwiek wydusić. Przełknąłem głośno ślinę. - Może pan później przyjść do mnie w celu omówienia szczegółów. - rzucił na odchodne.
Siedziałem w kącie. Nie widząc nic, żadnych perspektyw, żadnej przyszłości. Martwy punkt. Moje myśli balansowały między zachowaniem zimnej krwi a niemal niekontrolowaną chęcią wyładowania emocji. Usilnie trzymałem się pierwszej opcji. Odkaszlnąłem. Czas wolno mijał, ciągnął się niesamowicie, a ta cisza sprawiała, że czułem się mały w obliczu tego, co się stało. W ciągu tego czasu chciałem coś powiedzieć już kilka razy, ale nie potrafiłem. Wlepiłem wzrok w mamę, która wlepiła spojrzenie w ścianę naprzeciwko siebie. Z jej oczu niekontrolowanie wypływały łzy, ale nie wydawała z siebie najmniejszego szlochu.
 - Słuchaj... - zacząłem w końcu drżącym głosem, zakłócając tę osaczającą nas ciszę. - Za niedługo kończę szkołę, znajdę pracę i... Zostanę, i... Jakoś to będzie. Zobaczysz. - wydukałem z siebie po chwili zaciskając szczękę. - Mamo? Mamo, spójrz na mnie. - rzuciłem, na co spojrzała na mnie. - Słyszysz? - spytałem, na co ona skinęła głową. Zmarszczyłem brwi. Nigdy nie chciałem widzieć jej w takim stanie.

Gdzie popełniłem błąd?

Pchnięty dziwnym odruchem, przytuliłem się do niej. Wtedy rozpłakała się głośno.



Przesiedziałem z nią cały dzień i noc. Z rana dowiedzieliśmy się, że rak na obecną chwilę nie był do operacji. Zabrałem ją do domu. Obydwoje mieliśmy podkrążone oczy ze zmęczenia. W głowie powtarzałem sobie, że na pewno był na tym świecie jakiś sposób, który by znacznie pomógł...
I wtedy przypomniałem coś sobie. Byłem na tyle zdesperowany, żeby to coś zrealizować. Zaprowadziłem mamę do domu, następnie szybko wyszedłem. Odpychając z głowy wszystkie sytuacje z imprezy, zadzwoniłem do Adama.

- Em... Halo? - usłyszałem zaspany głos kolegi.
- Adam, zaraz do ciebie wpadnę.
- Co... Co? Dobra, pewnie, przychodź, chociaż to niezbyt odpowiednia pora,
- To ważne w chuj i nie zajmę ci dużo czasu.
- ... W porządku, wpadaj.

1 komentarz:

  1. Wszyscy tutaj mają zajebiste matki...
    ...a ja mam tylko zajebistego ojca. Smutek.

    OdpowiedzUsuń