Z początku usłyszałem krzyki, dlatego czujnie przysłuchiwałem się temu, co się działo. Otworzyłem bramę i powoli zbliżałem się do drzwi wejściowych, starając się po drodze zobaczyć coś przez okna, ale jednak nic nie zdołałem ujrzeć. Kolejne, co usłyszałem, to huki i stukoty. Tym razem bez wahania rzuciłem się w stronę drzwi, które na całe szczęście były otwarte. Teraz wiedziałem na sto procent, że Marcin coś wcześniej przeczuwał. To była chwila, kiedy pojawiłem się w progu, lecz, jak na złośliwość losu przypadło, spóźniłem się. Rzuciłem krótkie spojrzenie najpierw na Marcina, a potem na jego ojca.
Nóż.
Rana.
Krew.
- Nie wyciągaj tego. - rzuciłem drżącym od zdenerwowania głosem, podchodząc bliżej i łapiąc się za głowę, próbując się otrząsnąć.
- Ja... To było... Ja nie chciałem. - mamrotał pod nosem ojciec Marcina, kucając przy swoim synu, wyraźnie nie wiedząc, co ma zrobić. Mężczyzna sam chciał złapać za nóż i go wyciągnąć. Szybko odepchnąłem go od niego.
- Dzwoń na pogotowie. Na pogotowie dzwoń! - warknąłem w jego stronę. Ksawery siedział na podłodze podparty z tyłu rękami i wbił we mnie przerażone spojrzenie, jednakże z czasem panika zaczęła z niego schodzić. - Nie gap się tak, pierdolony dupku. Zobaczysz, jeśli on przez ciebie zginie to tak cię ujebię, że mnie popamiętasz. - syczałem w jego stronę, na co ten po chwili podniósł się i w milczeniu skierował się do innego pomieszczenia. Przykucnąłem przy brunecie, łapiąc go delikatnie za podbródek.
- Zostaw mnie. - wymamrotał przez zaciśnięte zęby.
- Wszystko będzie dobrze. - powiedziałem, chcąc się pocieszyć, kiedy racjonalne myślenie odeszło w siną dal. Ten odmruknął coś trudnego do zrozumienia. - Zaraz przyjadą i ci pomogą. Będzie dobrze. - kontynuowałem, gładząc go po policzku drżącą dłonią. W duchu kląłem na tego jego ojca. Choć to nie była pora ani miejsce, już myślałem o tym, jak atakuję Ksawerego.
- Adrian... - powiedział dość głośno, spoglądając na coś za mną z wyraźnym przerażeniem w oczach. Widząc jego spojrzenie, już chciałem się obrócić, ale czarne tło zastąpiło mi obraz.
***
Obudziłem się z mocnym bólem promieniującym od tyłu głowy. Przypominając sobie niemal od razu, co się działo przed straceniem przytomności, zerwałem się do siadu. Przez chwilę walczyłem z zawrotami głowy. Było ciemno, duszno i ciepło.
- Marcin? Marcin! - zacząłem wołać i czołgać się na oślep po podłodze, która w dotyku zdawała się być mocno zakurzona. Powietrze tutaj było brudne i ciężkie. Ignorując tę ciszę, czołgałem sie dalej i nawoływałem. Wkrótce natrafiłem na coś, a raczej na kogoś. - Marcin? - wysapałem, próbując dotrzeć do jego szyi dłonią poprzez dotyk. Wątpliwość, jaka mnie w sekundę naszła, przecięła rzeczywistość na pół i poczułem, jak mój świat był bliski upadku. - Nie... To niemożliwe... - wyszeptałem, nie czując pulsu. Czy aż tak wiele godzin byłem nieprzytomny? Czy to może moja dłoń tak drżała, że nie byłem w stanie wyczuć pulsu? Przełknąłem głośno ślinę, a mój oddech przerodził się w cichy jęk, który miał być poprzedzeniem moich napływających do oczu łez.
- Nie umiesz badać pulsu... - usłyszałem ciche stwierdzenie, a pod dwoma palcami uciskających szyję poczułem drżenie strun głosowych. Zaraz usłyszałem kolejne syknięcie z bólu. Właśnie w tej chwili ogarnęła mnie tak wielka ulga, że i tak po moich policzkach popłynęły łzy.
- Ojezu... - wyszeptałem, odruchowo przytulając się do bruneta.
- To tak cholernie boli... - wymamrotał znów. - ... I zaczyna mi być zimno. - na tę informację złapałem go za ramiona.
- Oprę cię o moje kolana. - poinformowałem, zakańczając zdanie pięknym pociągnięciem nosa, co mogło świadczyć o cichym płaczu. Bardzo delikatnie uniosłem go, a w odpowiedzi usłyszałem ciche syknięcie. Uważałem, żeby przypadkiem nie naruszyć przypadkiem jego rany, w której wciąż tkwił ostry przedmiot. Nie wiedziałem, co mogłem więcej zrobić z raną i czy coś więcej się dało.
- Serio płaczesz... - wymamrotał znów, na co ja odmruknąłem potwierdzająco. Byłem tak spanikowany i przestraszony, że wciąż nie potrafiłem myśleć racjonalnie. - W ciągu jakiego czasu można się wykrwawić?- spytał słabo.
- Nie wykrwawisz się. - powiedziałem, nie dopuszczając do siebie takiej możliwości. - Potrzebujesz opieki medycznej... Czekaj. Gdzie my jesteśmy? - w końcu zwróciłem uwagę na fakt, że byliśmy gdzieś zamknięci.
- Kotłownia. - odpowiedział krótko. Spojrzałem w kierunku, gdzie przedzierało się blade światło. Prawdopodobnie tam były drzwi.
- Drzwi od niej są drewniane?
- Tak.
- On nas tu zamknął?
- Mhm...
- Czy jest tu światło?
- Nie...
- On jest pierdolnięty... - parsknąłem. - Co mam zrobić, co mam zrobić... - mruczałem pod nosem, próbując znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie. Ta sytuacja była już drugą z tych, które się zdawały być kompletnie nierealne. - To brzmi jak sen... Koszmar. Albo jak jebany film. - kontynuowałem. - Muszę wstać, Marcin.- oznajmiłem zaraz po chwili i ostrożnie zdjąłem go z siebie, po czym przysunąłem go bliżej ściany, by znalazł się w pozycji półleżącej. Marcin cały czas trzymał się za przedmiot wbity w jego brzuch.
- Gdzie idziesz?
- Wypierdolę te drzwi. - warknąłem nagle z niewyobrażalną złością w głosie i determinacją. Nie bacząc już na ból głowy, z premedytacją kopnąłem w drewniane drzwi. Nie widząc skutku, kontynuowałem. Próbowałem także wyłamać je barkiem. Po dłuższym momencie odsunąłem się, oddychając szybko. Zacząłem szukać po kieszeni w nadziei, że nie został mi odebrany telefon. Wypuściłem ciężko powietrze, kiedy go nie znalazłem.
- Może to się ma tak skończyć. - odezwał się znów Marcin słabym głosem. Każdą swoją wypowiedź kończył głębokim wdechem, jakby mówienie go męczyło.
- Przestań tak mówić. - odparłem poirytowany. Na moment zapadła cisza wyżerająca mnie od środka.
- Adrian, bądź przy mnie.
Westchnąłem cicho i oddając się jego prośbie, ostrożnie i powoli zacząłem kierować się w jego stronę. Usiadłem obok niego, a Marcin oparł się o mnie. Poczułem również dotyk jego zimnej dłoni na swojej. Splótł mocno palce z moimi, a ja drugą ręką zacząłem gładzić go po policzku. Drżał.
- Boli w chuj. - oznajmił, głośno przełykając ślinę.
- Wiem. Dasz radę. - odparłem, a potem znów nastała cisza. - Cholera... Chodź. - wymamrotałem i ponowiłem próbę posadzenia go na swoich kolanach. - Dlaczego on to robi?
- Nie wiem... - mruknął bardzo ciężko.
- Nie zasypiaj.
- Staram się.
- Musisz być cały czas przytomny.
- Mhm...
Zacisnąłem szczęki. Zacząłem sobie obiecywać, że zabiję jego ojca za to, co zrobił i dalej robił. Był mocno stuknięty.
***
Czas dłużył się niemiłosiernie. Miałem wrażenie, że minęła już godzina, ale mogłem sobie rękę odciąć za to, że minęło dopiero 20 minut. Przez ten cały czas intensywnie myślałem o tym, jak się stąd wydostać oraz pilnowałem, by Marcin pozostawał przytomny. Bezradność mnie pożerała i sprawiała, że ta każda pojedyncza chwila trwała wieczność, ale nie mogłem sobie pozwolić nawet na upust emocji.
Wtedy rozległ się huk dobiegający gdzieś z góry. Brzmiał identycznie jak strzał.
- Co to było? - wyszeptałem. - Marcin?
Brunet w odpowiedzi mruknął coś niezrozumiałego.
- Kurwa... - warknąłem czując znowu uderzenie bezradności. - Marcin, wstaję. - poinformowałem go. Wstałem i skierowałem się znów w stronę drzwi, by ponownie je atakować.
- Siekiera... - usłyszałem głos Marcina.
- Co?
- Spróbuj siekierą... Ona gdzieś tu jest. - powiedział ciężko i wziął głęboki oddech. Nie mając lepszego wyjścia zacząłem jej szukać na oślep. Już na wstępie wywróciłem się o kawałek drewna, który stał mi na drodze, ale bez większych obrażeń podniosłem się i szukałem dalej. Po dłuższych zmaganiach się z ciemnością, złapałem za coś, co przypominało uchwyt od siekiery. Ostrze tkwiło w porządnym kawałku drewna, więc je wyjąłem. Wagowo była dość porządna. Bez większych zastanowień, ruszyłem w stronę drzwi, biorąc pierwszy zamach. Rąbałem w drzwi do skutku, dopóki w drzwiach nie zrobiła się dziura. W międzyczasie do pomieszczenia zaczęło wpadać coraz więcej światła.
- Dobra.... - mruknąłem sam do siebie, czując zimniejszy napływ powietrza. Przez chwilę zmagałem się ze zrobieniem większej dziury w drzwiach. - Czekaj tu. - rzuciłem krótkie polecenie i wyszedłem z siekierą w ręku, zwyczajnie się bojąc kolejnego przebiegu wydarzeń. Trzymałem ją w obu dłoniach. Wychodząc przez dziurę w drzwiach znalazłem się w bardzo ciasnym i niezbyt długim korytarzu, a na jego końcu znajdowało się kolejne wyjście. Otworzyłem je, ostrożnie rozglądając się po kuchni, w której obecnie się znalazłem. W tym momencie, pod wpływem tych wszystkich emocji zdawało mi się, że byłbym w stanie zabić Ksawerego.
Kierowałem się w stronę salonu, kiedy zacząłem myśleć trzeźwiej i sięgnąłem po koc. Całość starałem się zrobić dość szybko. Pobiegłem w stronę kotłowni, by tam podłożyć koc pod Marcina, by nie tracił więcej zimna. To było najlepsze, co mogło mi teraz przyjść na myśl. Wróciłem z powrotem do kuchni i spojrzałem ku górze, przypominając sobie, że wcześniej huk dochodził z którego z górnych pokoi. Zacząłem iść powoli po schodach, nie snując o tym żadnych konkretnych wniosków. Będąc na górze przystanąłem przy pierwszych drzwiach po prawej. Były otwarte. Ostrożnie wychyliłem się zza progu.
Na podłodze leżały odłamki szkła, a obok krzesła przewrócona butelka po wódce. Kolejne co mi się rzuciło w oczy to buty Ksawerego. Siedział na krześle, mając w dłoniach pistolet. Ten szybko poderwał głowę do góry, by mnie ujrzeć. W jednej sekundzie moje serce zamarło, nie mogąc się spodziewać, co zamierzał zrobić. Szybko schowałem się odruchowo za ścianą.
Nóż.
Rana.
Krew.
- Nie wyciągaj tego. - rzuciłem drżącym od zdenerwowania głosem, podchodząc bliżej i łapiąc się za głowę, próbując się otrząsnąć.
- Ja... To było... Ja nie chciałem. - mamrotał pod nosem ojciec Marcina, kucając przy swoim synu, wyraźnie nie wiedząc, co ma zrobić. Mężczyzna sam chciał złapać za nóż i go wyciągnąć. Szybko odepchnąłem go od niego.
- Dzwoń na pogotowie. Na pogotowie dzwoń! - warknąłem w jego stronę. Ksawery siedział na podłodze podparty z tyłu rękami i wbił we mnie przerażone spojrzenie, jednakże z czasem panika zaczęła z niego schodzić. - Nie gap się tak, pierdolony dupku. Zobaczysz, jeśli on przez ciebie zginie to tak cię ujebię, że mnie popamiętasz. - syczałem w jego stronę, na co ten po chwili podniósł się i w milczeniu skierował się do innego pomieszczenia. Przykucnąłem przy brunecie, łapiąc go delikatnie za podbródek.
- Zostaw mnie. - wymamrotał przez zaciśnięte zęby.
- Wszystko będzie dobrze. - powiedziałem, chcąc się pocieszyć, kiedy racjonalne myślenie odeszło w siną dal. Ten odmruknął coś trudnego do zrozumienia. - Zaraz przyjadą i ci pomogą. Będzie dobrze. - kontynuowałem, gładząc go po policzku drżącą dłonią. W duchu kląłem na tego jego ojca. Choć to nie była pora ani miejsce, już myślałem o tym, jak atakuję Ksawerego.
- Adrian... - powiedział dość głośno, spoglądając na coś za mną z wyraźnym przerażeniem w oczach. Widząc jego spojrzenie, już chciałem się obrócić, ale czarne tło zastąpiło mi obraz.
***
Obudziłem się z mocnym bólem promieniującym od tyłu głowy. Przypominając sobie niemal od razu, co się działo przed straceniem przytomności, zerwałem się do siadu. Przez chwilę walczyłem z zawrotami głowy. Było ciemno, duszno i ciepło.
- Marcin? Marcin! - zacząłem wołać i czołgać się na oślep po podłodze, która w dotyku zdawała się być mocno zakurzona. Powietrze tutaj było brudne i ciężkie. Ignorując tę ciszę, czołgałem sie dalej i nawoływałem. Wkrótce natrafiłem na coś, a raczej na kogoś. - Marcin? - wysapałem, próbując dotrzeć do jego szyi dłonią poprzez dotyk. Wątpliwość, jaka mnie w sekundę naszła, przecięła rzeczywistość na pół i poczułem, jak mój świat był bliski upadku. - Nie... To niemożliwe... - wyszeptałem, nie czując pulsu. Czy aż tak wiele godzin byłem nieprzytomny? Czy to może moja dłoń tak drżała, że nie byłem w stanie wyczuć pulsu? Przełknąłem głośno ślinę, a mój oddech przerodził się w cichy jęk, który miał być poprzedzeniem moich napływających do oczu łez.
- Nie umiesz badać pulsu... - usłyszałem ciche stwierdzenie, a pod dwoma palcami uciskających szyję poczułem drżenie strun głosowych. Zaraz usłyszałem kolejne syknięcie z bólu. Właśnie w tej chwili ogarnęła mnie tak wielka ulga, że i tak po moich policzkach popłynęły łzy.
- Ojezu... - wyszeptałem, odruchowo przytulając się do bruneta.
- To tak cholernie boli... - wymamrotał znów. - ... I zaczyna mi być zimno. - na tę informację złapałem go za ramiona.
- Oprę cię o moje kolana. - poinformowałem, zakańczając zdanie pięknym pociągnięciem nosa, co mogło świadczyć o cichym płaczu. Bardzo delikatnie uniosłem go, a w odpowiedzi usłyszałem ciche syknięcie. Uważałem, żeby przypadkiem nie naruszyć przypadkiem jego rany, w której wciąż tkwił ostry przedmiot. Nie wiedziałem, co mogłem więcej zrobić z raną i czy coś więcej się dało.
- Serio płaczesz... - wymamrotał znów, na co ja odmruknąłem potwierdzająco. Byłem tak spanikowany i przestraszony, że wciąż nie potrafiłem myśleć racjonalnie. - W ciągu jakiego czasu można się wykrwawić?- spytał słabo.
- Nie wykrwawisz się. - powiedziałem, nie dopuszczając do siebie takiej możliwości. - Potrzebujesz opieki medycznej... Czekaj. Gdzie my jesteśmy? - w końcu zwróciłem uwagę na fakt, że byliśmy gdzieś zamknięci.
- Kotłownia. - odpowiedział krótko. Spojrzałem w kierunku, gdzie przedzierało się blade światło. Prawdopodobnie tam były drzwi.
- Drzwi od niej są drewniane?
- Tak.
- On nas tu zamknął?
- Mhm...
- Czy jest tu światło?
- Nie...
- On jest pierdolnięty... - parsknąłem. - Co mam zrobić, co mam zrobić... - mruczałem pod nosem, próbując znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie. Ta sytuacja była już drugą z tych, które się zdawały być kompletnie nierealne. - To brzmi jak sen... Koszmar. Albo jak jebany film. - kontynuowałem. - Muszę wstać, Marcin.- oznajmiłem zaraz po chwili i ostrożnie zdjąłem go z siebie, po czym przysunąłem go bliżej ściany, by znalazł się w pozycji półleżącej. Marcin cały czas trzymał się za przedmiot wbity w jego brzuch.
- Gdzie idziesz?
- Wypierdolę te drzwi. - warknąłem nagle z niewyobrażalną złością w głosie i determinacją. Nie bacząc już na ból głowy, z premedytacją kopnąłem w drewniane drzwi. Nie widząc skutku, kontynuowałem. Próbowałem także wyłamać je barkiem. Po dłuższym momencie odsunąłem się, oddychając szybko. Zacząłem szukać po kieszeni w nadziei, że nie został mi odebrany telefon. Wypuściłem ciężko powietrze, kiedy go nie znalazłem.
- Może to się ma tak skończyć. - odezwał się znów Marcin słabym głosem. Każdą swoją wypowiedź kończył głębokim wdechem, jakby mówienie go męczyło.
- Przestań tak mówić. - odparłem poirytowany. Na moment zapadła cisza wyżerająca mnie od środka.
- Adrian, bądź przy mnie.
Westchnąłem cicho i oddając się jego prośbie, ostrożnie i powoli zacząłem kierować się w jego stronę. Usiadłem obok niego, a Marcin oparł się o mnie. Poczułem również dotyk jego zimnej dłoni na swojej. Splótł mocno palce z moimi, a ja drugą ręką zacząłem gładzić go po policzku. Drżał.
- Boli w chuj. - oznajmił, głośno przełykając ślinę.
- Wiem. Dasz radę. - odparłem, a potem znów nastała cisza. - Cholera... Chodź. - wymamrotałem i ponowiłem próbę posadzenia go na swoich kolanach. - Dlaczego on to robi?
- Nie wiem... - mruknął bardzo ciężko.
- Nie zasypiaj.
- Staram się.
- Musisz być cały czas przytomny.
- Mhm...
Zacisnąłem szczęki. Zacząłem sobie obiecywać, że zabiję jego ojca za to, co zrobił i dalej robił. Był mocno stuknięty.
***
Czas dłużył się niemiłosiernie. Miałem wrażenie, że minęła już godzina, ale mogłem sobie rękę odciąć za to, że minęło dopiero 20 minut. Przez ten cały czas intensywnie myślałem o tym, jak się stąd wydostać oraz pilnowałem, by Marcin pozostawał przytomny. Bezradność mnie pożerała i sprawiała, że ta każda pojedyncza chwila trwała wieczność, ale nie mogłem sobie pozwolić nawet na upust emocji.
Wtedy rozległ się huk dobiegający gdzieś z góry. Brzmiał identycznie jak strzał.
- Co to było? - wyszeptałem. - Marcin?
Brunet w odpowiedzi mruknął coś niezrozumiałego.
- Kurwa... - warknąłem czując znowu uderzenie bezradności. - Marcin, wstaję. - poinformowałem go. Wstałem i skierowałem się znów w stronę drzwi, by ponownie je atakować.
- Siekiera... - usłyszałem głos Marcina.
- Co?
- Spróbuj siekierą... Ona gdzieś tu jest. - powiedział ciężko i wziął głęboki oddech. Nie mając lepszego wyjścia zacząłem jej szukać na oślep. Już na wstępie wywróciłem się o kawałek drewna, który stał mi na drodze, ale bez większych obrażeń podniosłem się i szukałem dalej. Po dłuższych zmaganiach się z ciemnością, złapałem za coś, co przypominało uchwyt od siekiery. Ostrze tkwiło w porządnym kawałku drewna, więc je wyjąłem. Wagowo była dość porządna. Bez większych zastanowień, ruszyłem w stronę drzwi, biorąc pierwszy zamach. Rąbałem w drzwi do skutku, dopóki w drzwiach nie zrobiła się dziura. W międzyczasie do pomieszczenia zaczęło wpadać coraz więcej światła.
- Dobra.... - mruknąłem sam do siebie, czując zimniejszy napływ powietrza. Przez chwilę zmagałem się ze zrobieniem większej dziury w drzwiach. - Czekaj tu. - rzuciłem krótkie polecenie i wyszedłem z siekierą w ręku, zwyczajnie się bojąc kolejnego przebiegu wydarzeń. Trzymałem ją w obu dłoniach. Wychodząc przez dziurę w drzwiach znalazłem się w bardzo ciasnym i niezbyt długim korytarzu, a na jego końcu znajdowało się kolejne wyjście. Otworzyłem je, ostrożnie rozglądając się po kuchni, w której obecnie się znalazłem. W tym momencie, pod wpływem tych wszystkich emocji zdawało mi się, że byłbym w stanie zabić Ksawerego.
Kierowałem się w stronę salonu, kiedy zacząłem myśleć trzeźwiej i sięgnąłem po koc. Całość starałem się zrobić dość szybko. Pobiegłem w stronę kotłowni, by tam podłożyć koc pod Marcina, by nie tracił więcej zimna. To było najlepsze, co mogło mi teraz przyjść na myśl. Wróciłem z powrotem do kuchni i spojrzałem ku górze, przypominając sobie, że wcześniej huk dochodził z którego z górnych pokoi. Zacząłem iść powoli po schodach, nie snując o tym żadnych konkretnych wniosków. Będąc na górze przystanąłem przy pierwszych drzwiach po prawej. Były otwarte. Ostrożnie wychyliłem się zza progu.
Na podłodze leżały odłamki szkła, a obok krzesła przewrócona butelka po wódce. Kolejne co mi się rzuciło w oczy to buty Ksawerego. Siedział na krześle, mając w dłoniach pistolet. Ten szybko poderwał głowę do góry, by mnie ujrzeć. W jednej sekundzie moje serce zamarło, nie mogąc się spodziewać, co zamierzał zrobić. Szybko schowałem się odruchowo za ścianą.
- To nie tak, że go nienawidzę. - odezwał się nagle lekko niezrozumiałym głosem od alkoholu. - Nie chciałem tego zrobić. - kontynuował, a ja zacisnąłem dłoń na uchwycie od siekiery. Był tak bardzo żałosny, że powinien był dawno umrzeć ze wstydu. - Kocham go. Po ojcowsku i... I w taki sposób, w jaki ojciec nie powinien kochać swoje dziecko. Na tle tych wszystkich wydarzeń... Jestem chory. Adrian, tak się nazywasz, prawda? Jak znosiłeś te wszystkie fakty?
Mówił, a ja milczałem.
- Nie musisz nic mówić, to nie istotne. Będę skończony. Mogę teraz zabić siebie albo was i do końca życia borykać się ze swoim parszywym, chorym alter ego. Które lepsze? Ty pewnie nie chcesz umrzeć, masz szczęśliwą rodzinę i wspaniałego chłopaka.
Nie mogłem dłużej wytrzymać na ten monolog. Znów poczułem niewyobrażalną złość, więc stanąłem w progu.
- Zamknij się. - warknąłem w jego stronę. - Twój syn umiera, a ty wciąż myślisz o sobie, zamiast coś zrobić. - rzuciłem mu w twarz, podchodząc do niego blisko. Ten zaskoczony tym zachowaniem nie podniósł nawet ręki, by we mnie wycelować. W jego oczach były łzy.
- Policja i karetka są już w drodze. - oznajmił nagle, po czym podniósł rękę, przystawiając mi lufę do gardła.
Aaaaa... i co daleeeej?! Kobieto lubisz doprowadzać ludzi na skraj prawda?
OdpowiedzUsuńDziekuję za to cudo :*
Tak, bardzo lubię :D
UsuńO za takie zakończenie należy ci się porządny kopniak w dupę. A oprócz tego, to rozdział cudowny, jak i całe opowiadanie. Liczę na to, że szybko dodasz kolejny fragment, więc weny życzę ;-;
OdpowiedzUsuńDzięki c: Kończą się wakacje, a mnie wraca wena i chęć wyżywania się literacko w internecie. ;)
UsuńJak tak, to rozdział powinien być co 2 dzień! :D
UsuńCzekam z niecierpliwością na następny :3
jesteś sadystką :O w takim momencie!?
OdpowiedzUsuńZ jednej strony rozdział jest mega, a raczej jest mega, z drugiej strony. Przyznam, że spodziewałem się, że Ksawery wrobi we wszystko Adriana, albo zabije ich i siebie. Wiem, że to byłby koniec opowiadania, ale jest jeszcze Adam XD. Rozdział na pewno trzyma w napięciu. Jak Adrian zobaczył za otwarte drzwi myślałem, że ujrzy Ksawerego, a z drugiej strony krzyczałem w myślach:"Nie idź tam! Zastrzeli Cię!". Poczekam na kontynuację. Ja coś czuję, że Ksawery i tak zabije siebie
OdpowiedzUsuńKtóryś już raz napisałeś wnioski, o których nawet nie pomyślałam :D
UsuńPrzeczytałam wszystko i czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
BORZE CHCĘ WIĘCEJ
OdpowiedzUsuńPROSZĘ
WIĘCEJ
KOCHAM CIĘ
CHCĘ WIĘCEJ
Wkrótce się powinien pojawić :D
UsuńJa tu umieram bo nie mam co czytać T.T Kiedy następny rozdział? @-@
OdpowiedzUsuńTeraz :DDD
Usuń